Wszyscy oni o nas się troszczą. Między innymi o to, jak obecnym pracującym będzie się żyło za lat kilkadziesiąt, jeśli oczywiście dożyją do emerytury. I tak – rząd PiS haracz na ZUS (nasz system, co przyznaje Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców jest najgorszy w Europie) chce nie zlikwidować, a jedynie obniżyć, bo przecież przedsiębiorcy teraz mogą ledwo wyrabiać na składkę, ale przecież w przyszłości będą mieć z tego emeryturę. Co tam, że padnie im wcześniej biznes, ZUS zlicytuje mieszkanie, a długi wpędzą w nędzę. Za lat dwadzieścia dzisiejszy nędzarz będzie się cieszył emeryturą. Taka jest logika rządzących. Dlatego o zniesieniu obowiązkowej składki nie może być mowy. Jest ona jedynie obniżona. Ale w logikę tę wchodzi też część opozycji i sprzyjających jej mediów, które krytykują obniżkę ZUS jako taką. Obniżkę, która jest niewystarczająca, ale jako taka jest mimo wszystko zjawiskiem pozytywnym. Ale przeciwnicy zmiany argumentują, że grozi „pułapka niskiego ZUS-u”. Bo przedsiębiorcy dziś ZUS zapłacą niewielki, ale w przyszłości ich emerytura będzie głodowa.
Oczywiście troska strony rządowej i opozycyjnej jest wzruszająca. Właściciel sklepiku, który dziś musi się zmagać z nierówną konkurencją korzystającego z ulg podatkowych zagranicznego dyskontu, niewyrabiający na wysoki ZUS, zapewne codziennie wieczorem raduje się licząc przyszłą emeryturę, którą rząd wręczy mu za lat kilkadziesiąt. Problem w tym, że na stabilność systemu emerytalnego liczyć w Polsce nie można. To raz. Dwa – do emerytury można nie dożyć, a żyjemy tu i teraz. Co mi po mirażu wysokiej emerytury, skoro dziś nie stać mnie na opłaty? Po trzecie wreszcie – każdy sam powinien decydować, czy chce na emeryturę odłożyć, czy też dziś skupić się na zarabianiu na rzecz własnej firmy. Dlatego model niemiecki, w którym składka jest dobrowolna, jest tutaj wart rozważenia. A zatroskani niech lepiej zajmą się sami sobą.