W pewnym dzikim, postkolonialnym kraju spotkał się bankier z szefem państwowej instytucji. I miała paść na tym spotkaniu korupcyjna propozycja. Sprawa zero-jedynkowa. Szef instytucji poleciał. Sprawę bada prokuratura, opozycja chce komisji śledczej. Tym, co uderza, jest jednak zachowanie niektórych mediów, dziennikarzy, którzy za punkt honoru uznają przekonanie wszystkich, że szef instytucji może i popełnił błąd, ale przecież dał się podejść podłemu bankierowi!
Ja wiem, że ów bankier jest postacią, delikatnie mówiąc, niezbyt ciekawą. Aby opisać związane z nim „wątpliwości”, trzeba by zapełnić kilka numerów „Super Expressu”. W krótkim tekście warto wspomnieć tylko, że to były współpracownik Służby Bezpieczeństwa, a jego bank to także słynne polisolokaty dla starszych ludzi, to związki z GetBack… Gdyby ktoś chciał jednak uronić łzę nad nieszczęściem urzędnika, który z bankierem się spotkał, niech odpowie sobie na pytanie – po kiego grzyba się z nim spotykał?
Jeżeli siadam do stolika z kimś, kto na pewno ogra mnie w karty, a w dodatku mam o nim złą opinię, to nie podejmuję gry. Od biedy mogę pogadać o sporcie czy pogodzie. Jeśli widzę, że jest jezioro, a nie umiem pływać, nie zamierzam jeziora pokonywać wpław. Skoro ktoś włazi do klatki z niedźwiedziem, to powinien mieć pretensję tylko do siebie, że ten niedźwiedź go pokąsał.
Pozujący na niepokornych a współczujący szefowi państwowej instytucji dziennikarze są niepokorni w teorii. Tak jak teoretyczne było państwo, które pozwalało urzędnikom na korupcyjne działania. Teraz państwo przejdzie test, czy stało się już państwem, czy jest nim nadal jedynie w teorii. A obrona wspomnianego szefa instytucji jest równie mądra, jak obrona pijaczka z wybiegu niedźwiedzi w warszawskim zoo.