Tomasz Walczak

i

Autor: Super Express

Czemu prawica nie wygra z „Klerem”

2018-09-25 5:00

Święte oburzenie opinii publicznej towarzyszy kinu od jego zarania. Już w 1896 r. 18-sekundowy film „Pocałunek” wywołał histeryczne reakcje publiczności i Kościoła katolickiego, bo po raz pierwszy na ekranie pokazał ludzi całujących się w usta. W czasach, kiedy publiczne okazywanie uczyć było obrazą moralności, musiało skończy się skandalem.

Przez ponad sto lat kino nieustannie przesuwało granice tego, co dopuszczalne, budząc czasami skrajne emocje. Na liście obrazoburców znajdziemy największe nazwiska kina, od Luisa Buñuela, przez Federico Felliniego i Pier Paolo Pasoliniego po Martina Scorsese. Wiele ich arcydzieł, zanim weszły do kanonu X muzy, odsądzano od czci i wiary, próbowano je cenzurować, ograniczać pokazy, podpalać kina, w których były prezentowane. Na próżno. Kino wygrało.

Kiedy więc widzę awanturę o „Kler” Wojciecha Smarzowskiego, dziwię się, że ktoś jeszcze próbuje walczyć z wiatrakami. Nikt tego filmu prawie nie widział, ale prawica już wie, że to kino antykościelne, a nawet antypolskie. Leją się więc wezwania do bojkotu filmu, do zakazu jego wyświetlania, a w Ostrołęce w jednym tamtejszym kinie, należącym do miasta rządzonego przez PiS, mieszkańcy szansy na spotkanie z kolejnym dziełem Smarzowskiego nie będą mieli okazji, bo patronem Ostrołęki jest przecież Jan Paweł II i się antykościelnego filmu nie godzi pokazywać (serio!). Jakby historia nie nauczyła wszystkich oburzonych, że im bardziej będą przeciwko „Klerowi” protestować, tym więcej ludzi go zobaczy. Nic tak bowiem się nie sprzedaje jak skandal, więc oburzona prawica robi za darmową promocję, za którą twórcy filmu są na pewno dozgonnie wdzięczni. Tak było z niedawną sztuką „Klątwa”, tak było lata temu z pierwszym polskim koncertem Marilyna Mansona, które dzięki protestom okazały się frekwencyjnym sukcesem.

Ale niech się ludzie oburzają. Nawet lepiej. Jako fanatyk kina cieszę się, że potrafi ono nadal budzić ogromne emocje, gorące debaty, a nawet zmieniać świat. Czyż nie jest w końcu to rolą sztuki? Przekonywał o tym Quentin Tarantino w znakomitych „Bękartach wojny”: stłoczeni na fikcyjnym pokazie fikcyjnego filmu w fikcyjnym paryskim kinie nazistowscy dygnitarze z Hitlerem na czele stają się ofiarami rzezi zgotowanej przez francuską właścicielkę tego iluzjonu. Jak dla mnie to najbardziej wyrazisty przejaw wiary w moc sprawczą kina. A skoro wygrywa ono z nazistami na własnych zasadach, to czemu miałoby się ugiąć pod naporem prawicowych polityków i publicystów?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają