Nie mam nic przeciwko jakimkolwiek kontrmanifestacjom. Choć zgadzam się z postulatami środowisk LGBT, nie odmawiam narodowcom prawa do wyrażenia na ulicach swojego zdania w tej sprawie. To, czego zaakceptować nie potrafię, to nacjonalistyczna hołota, która siłę argumentu zamienia na argument siły, i agresją fizyczną próbuje przeszkodzić w pokojowym przemarszu. Pięści wykluczają ze wspólnoty demokratycznej i każdy, kto za ich pomocą próbuje dowieść swoich racji, zasługuje na to, by został przez policję spacyfikowany, doprowadzony przed wymiar sprawiedliwości i przykładnie ukarany.
Nacjonaliści lubią przekonywać, że są normalną siłą polityczną. Jednak to, że chodzą w marynarkach zamiast piaskowych mundurów i publicznie nie hajlują, nie zmienia faktu, że są przeciwko demokratycznym standardom i przemoc, której bandyterka dopuściła się w Lublinie (a wcześniej w innych miejscach), sprawia, że trzeba ich traktować jako zagrożenie dla porządku publicznego, a nie „patriotyczną młodzież”, jak niektórzy politycy – zwłaszcza z PiS – próbują przekonywać. Pewien prominentny narodowiec powiedział mi kiedyś, że kto agresywnych chłopaków wychowa, jeśli nie on i jego koledzy. No cóż, coś wam, panowie, nie idzie. Trudno bowiem z agresywnej swołoczy zrobić normalnych obywateli. A dla takich parszywców w normalnym państwie nie ma miejsca. Nie można bowiem tolerować ludzi, którzy są przeciwko tolerancji. Co za każdym razem, gdy wychodzą na ulice polskich miast, udowadniają.