Tomasz Walczak

i

Autor: Super Express

Tomasz Walczak: Strajk w LOT i moje rozczarowanie Solidarnością

2018-10-26 5:00

Wbrew powszechnie panującej opinii uważam, że związki zawodowe są jedną z najważniejszych instytucji społecznych, która wprowadza równowagę między kapitałem a pracą, między pracodawcami a pracownikami. Choć w teorii obie strony stosunku pracy są wobec siebie równe, to właściciel zawsze ma przewagę nad pracownikiem. I to związki tę przewagę niwelują.

Dlatego zawsze związkowców broniłem w ich walce o interes ekonomiczny polskich pracowników. Wiele razy broniłem też Solidarności, która uczyniła w ostatnich latach dużo, by los polskiego pracownika poprawić. Choć kiedy podnosiła ważne z punktu widzenia zatrudnionych kwestie, spotykała się z agresją i tępą antyzwiązkową propagandą. Trudno mi jednak Solidarności bronić i mieć dla niej dobre słowo, kiedy widzę, jak zachowuje się w czasie protestu w LOT.

Pracownicy z innych związków w LOT walczą o poprawę warunków pracy, likwidację w firmie śmieciowego zatrudnienia, sprzeciwiają się mobbingowi ze strony władz spółki i są za to wbrew prawu zwalniani, a prezes Rafał Milczarski zachowuje się XIX-wieczny fabrykant. Co robią w tym czasie związkowcy z Solidarności? Podpisują porozumienie z władzami spółki, jak gdyby nic się złego w LOT nie działo. Jeszcze kilka lat temu ówczesny szef zakładowej Solidarności Stefan Malczewski podnosił podobne postulaty. Ale w 2016 r. trafił do zarządu LOT, gdzie stał się m.in. rzecznikiem śmieciowego zatrudnienia. Zakładowa Solidarność zrezygnowała ze sporu zbiorowego po tym, gdy podpisała porozumienie o nowym regulaminie wynagradzania.

Rozumiem, że centrala Solidarności ma niewielki wpływ na niezależne zakładowe komórki swojego związku, ale mówienie ustami rzecznika, że to nie jej strajk, więc nic do niego nie ma, jest kuriozalne. Sprawa wyszła bowiem daleko poza postulaty konkretnych związków. Prezes Milczarski represjami wobec nieposłusznych związkowców stara się stłumić opór, szczuje przeciwko sobie pracowników firmy, organizuje masówki pracowników biurowych potępiających buntowników i – jak już wspomniałem – zwalnia protestujących. To jawne łamanie prawa uderzające w organizacje pracownicze i prawa zatrudnionych. Jeśli taka patologia dzieje się w państwowej spółce przy milczeniu rządu, który sprawuje nad nią nadzór właścicielski, to brak reakcji ośmiela prywatnych przedsiębiorców do podobnego zachowania wobec swoich pracowników. Strajk w LOT staje się więc symbolem stosunku rządzących do pracowników, a obrona protestujących jest w interesie społecznym.

Solidarność powinna to rozumieć. Na szali jest bowiem i jej wiarygodność jako największego związku zawodowego w Polsce. Utrata tej wiarygodności źle zrobi nie tylko Solidarności, ale całemu ruchowi związkowemu w naszym kraju. Tym bardziej że już od jakiegoś czasu związkowi, któremu przewodniczy Piotr Duda, zarzuca się, że jest przybudówką Prawa i Sprawiedliwości. Do tej pory było to bzdurą, bo chociaż zbliżył się do PiS, był to sojusz taktyczny, który pozwalał Solidarności wymuszać na rządzie kolejne ustępstwa na rzecz pracowników. Dziś może wywrzeć wpływ na premiera, by ten zrobił porządek w LOT i udowodnił, że przywiązanie jego ekipy do solidaryzmu społecznego i bezpieczeństwa socjalnego Polaków to nie tylko puste frazesy. Solidarność woli jednak tanio sprzedać związkowe ideały za garść srebrników. Doprawdy, nie tędy droga.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają