Przed kolejnymi etapami wyborczego maratonu PiS musi znacząco skorygować swoją strategię, bo jednak bez dużych miast może mieć poważny problem z wygraniem wyborów europejskich i kluczowych do polskiego parlamentu. Pełna mobilizacja wyborców wielkomiejskich przeciwko PiS musi dawać tej partii do myślenia. To, co jest solą jej stylu rządzenia i co może działać w mniejszych miastach i na prowincji, kompletnie nie zdaje egzaminu w metropoliach.
Programy społeczne w liberalnych z zasady miastach nie robią na większości ludzi większego wrażenia, za to zamach na instytucje państwa, a zwłaszcza prymitywna ksenofobia w stylu narodowców oraz miotanie się w kwestii Unii Europejskiej, zaostrzanie konfliktu z nią i kompletnie niezrozumiałe działania, które dają wiatr w żagle opozycyjnej narracji o polexicie irytują wielkomiejską klasę średnią i mobilizują ją do głosowania na liberałów. Szczególnie boleśnie PiS przekonał się o tym w Warszawie, gdzie mimo przedwyborczych sondaży Rafał Trzaskowski pokonał Patryka Jakiego już w pierwszej turze.
Co więcej, według sondaży exit polls w pięciu największych polskich miastach Koalicja Obywatelska uzyskała 46 proc., a PiS ledwie 22 proc. Dalsze szaleństwa polityki PiS mogą tę tendencję tylko pogłębić. Pytanie tylko, czy ludzie Kaczyńskiego będą w stanie tę machinę permanentnej rewolucji zatrzymać. Jest ona bowiem na tyle rozpędzona, że wyhamowanie wydaje się niemożliwe. Trudno będzie bowiem pozamykać w krótkim czasie, który do wyborów do PE pozostał, wszystkie fronty, na których walczy dziś PiS, a przynajmniej doprowadzić do zawieszenia tam broni. A bez tego kolejne etapy długiego wyborczego marszu mogą tylko potwierdzić, że PiS bliski jest wykolejenia. Banałem jest stwierdzenie, że aby wygrywać wybory, trzeba wyjść poza swój twardy elektorat i pozyskać ludzi, którzy normalnie na daną partię nie głosują. Po trzech latach rządzenia PiS najwidoczniej zaczyna o tym zapominać.