„Super Express”: – Nie znalazła się pani na liście Prawa i Sprawiedliwości do europarlamentu. Na wchodzącym miejscu można zamiast pani znaleźć Dominika Tarczyńskiego.
Beata Gosiewska: – To są tylko nieoficjalne doniesienia prasowe, a brudna anonimowa walka przedwyborcza trwa już co najmniej od roku. Oczywiście jest mi przykro, bo z tych doniesień wynika, że miałby mnie zastąpić polityczny globtroter, kolega Romana Giertycha, człowiek, który jeszcze w 2014 r. balował z Małgorzatą Tusk. Człowiek znany nie z merytorycznej pracy, ale ze skandali i obrażania innych. Będąc Deputowaną PiS w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów pracowałam w komisjach: Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Kontroli Budżetowej. Zgłosiłam ponad 5 tysięcy poprawek, walczyłam o sprawy rolnictwa, a także ochronę polskich rodzin. O dobre imię naszego kraju. Moje biuro udzieliło kilkunastu tysięcy porad prawnych. W wyborach do Parlamentu Europejskiego uzyskałam ponad 50 tysięcy głosów, startując z czwartego „niebiorącego” miejsca na liście. Mam nadzieję, że moja lojalność i uczciwa praca zostanie doceniona przez władze partii.
– Pojawiły się plotki, że w tej sytuacji wystartuje pani z listy Ruchu Prawdziwa Europa Mirosława Piotrowskiego. To prawda?
– PiS jest formacją, którą od podstaw budował mój śp. mąż, Przemysław Gosiewski. To z ramienia tej partii był posłem, przewodniczącym klubu parlamentarnego, wicepremierem. Ja też od początku jestem związana z PiS, zawsze wspierałam męża. W PiS jest wielu naszych przyjaciół. Przez wiele lat byłam radną, później senatorem, posłem do PE z ramienia tej partii. Byłaby to dla mnie niewyobrażalnie trudna i przykra decyzja.
– W ostatnim czasie głośno było o międzynarodowym rankingu europosłów, I tam nie było pani w czołówce aktywności. Może to o to chodziło?
– Ranking, o którym Pan mówi nie jest obiektywny, ani miarodajny jeśli chodzi o pracę posła. W niektórych punktach mija się też z prawdą.
– W jakim sensie?
– Jeśli chodzi o ocenę owej pracy europarlament ocenia po pierwsze – obecność na sesjach PE. W moim przypadku było to 100 proc., bo nie opuściłam ani jednej sesji przez 5 lat! Tymczasem MEP ranking daje wynik 98 proc. Wynika z tego, że nie byłam na 4 sesjach, co nie jest prawdą! Tę obecność można weryfikować. Po drugie – istotne są głosowania elektroniczne.
– Ranking podaje że była pani na 98 proc., głosowań, to akurat pozytywny wynik…
– Tak, ale według mojej wiedzy nie wzięłam udziału tylko w kilkunastu głosowaniach, a więc powinno też być ponad 99 proc. W tym wypadku nie mam jednak możliwości udowodnienia jak było. W przypadku frekwencji sprawa jest do sprawdzenia. Co więcej, jako poseł bardzo starannie analizowałam dokumenty i zgłaszałam korzystne dla Polski poprawki. Złożyłam – i to akurat ranking pokazuje – ponad 5 tysięcy poprawek. Także w nim widać, że było to więcej niż inni polscy posłowie. W mojej ocenie te trzy elementy – frekwencja na sesjach, udział w glosowaniach, liczba zgłoszonych poprawek, są najważniejsze.
– Aktywność europosła to jednak także wystąpienia na sesjach. One też liczyły się w rankingu?
– Wystąpienia plenarne ustne i pisemne to w moim przypadku ok. 170 wystąpień. Ranking też pokazuje, że jest to więcej niż inni polscy posłowie.
– Skoro ta aktywność i te wyniki są aż tak dobre, to czemu całościowo ranking daje pani gorszy wynik niż wielu innym deputowanym?
– W najważniejszych – w mojej ocenie – elementach rankingu ocena mojej pracy jest korzystna. Jest jednak kilka elementów rankingu, delikatnie mówiąc kuriozalnych. Przykładem jest np. punktacja za pełnione w Parlamencie funkcje. Ktoś będący wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego, siłą rzeczy wysuwa się na czoło rankingu. Na wynik ma też wpływ aktywność Twittera, co jest już kompletnym absurdem! Ja tego medium w ogóle nie używam. Wyniki obliczane są według jakichś dziwnych algorytmów. Nigdy w swojej pracy nie dostosowywałam się do tych subiektywnych, bezsensownych kryteriów. Jednym z kryteriów oceny jest na przykład liczba zapytań do Komisji Europejskiej. Ponieważ nigdy nie otrzymałam sensownej odpowiedzi, pytałam tylko na wyraźną prośbę wyborców. Choć mogłam pytać np. Przewodniczącego „jak się czuje” dwa razy w tygodniu. Wtedy wynik rankingu poszybowałby w górę. Innym kuriozum są wyjaśnienia do głosowań.
– Jest tam też element taki jak liczba raportów komisji PE. To chyba istotne?
– Ale to nie jest miarodajne kryterium. Jedne komisje mają tych raportów dużo, a inne, np. Rolnictwa, w której zasiadam, mało. Jedne raporty są merytoryczne, inne to zwykła formalność. Są posłowie, którzy mieli 50 raportów na 1 sesji dotyczącej absolutorium budżetowego dla różnych dziwnych agencji europejskich. Zero pracy, statystyki rosną. Osoba, która ma raport nie ma wpływu na jego treść. Po zgłoszeniu kilkudziesięciu czy kilkuset poprawek sprawozdawcy, zwłaszcza z opozycji często wycofują swoje nazwiska, bo ostateczna treść raportu jest dla nich nieakceptowalna. Z kolei rezolucje przygotowywane są w imieniu grup, a w statystykach przypisywane są tylko niektórym posłom. Ta skomputeryzowana metoda jest nieobiektywna, co posłowie podnosili na sesji. Służy to manipulowaniu przed wyborami, produkuje fałszywe rankingi. Pytanie kto przygotowuje algorytmy i jaka jest jego motywacja.