Zakaz - początkowo odbierany jako atak na wolność i swobody osobiste - wbrew pozorom jest dzisiaj bardzo pozytywnie odbierany przez nowojorczyków.
- Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że miałabym dzisiaj pójść do baru czy restauracji i siedzieć w chmurze nikotynowego dymu. Człowiek nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie to było okropne. Moim zdaniem decyzja burmistrza była świetna - komentuje Jessica z Brooklynu.
Zakaz palenia został najpierw wprowadzony w barach i restauracjach. Następnie zaczął zataczać szersze kręgi - w 2009 r. palenia zakazano w odległości 15 stóp od szpitali, a w 2011 r. na plażach i w parkach. Wydział Zdrowia, podobnie jak większość nowojorczyków, uważa, że decyzja była strzałem w dziesiątke.
- Przez dekadę liczba osób palących zmalała o 31 procent, a wśród nastolatków aż o 50 procent! To oznacza, że w tym samym czasie spadała liczba zachorowań na wywołane nikotyną choroby - mówił Michael Bloomberg (71 l.) na konferencji prasowej z okazji 10. rocznicy obowiązywania w metropolii Smoke-Free Air Act.