Rozprawa Paris Mayo
Wieczorem 23 marca 2019 r. 15-letnia Paris Mayo zaczęła czuć nieprzyjemne skurcze. Przekonana, że zbliża się jej miesiączka, postanowiła wziąć ciepłą kąpiel. Ku jej zdziwieniu, w wannie urodziła dziecko. Tak przynajmniej przekonuje przed sądem, dodając przy tym, że dziecko urodziło się martwe. Innego zdania jest prokurator Jonas Hankin, który jest przekonany, że chłopiec przyszedł na świat w terminie i był wówczas żywy. Po porodzie Paris miała kilkukrotnie uderzyć niemowlę, powodując tym samym poważne uszkodzenie mózgu i kilka złamań czaszki. - Dwie godziny później zdała sobie sprawę, że dziecko wciąż żyje. Wtedy oskarżona wepchnęła mu do ust watę - przekonywał na pierwszej rozprawie ławę przysięgłych. Następnie miała ona napisać do brata sms-a. - Kiedy będziesz wychodził na zewnątrz, wyrzuć proszę do śmieci czarny worek. Jest pełny wymiotów taty z zeszłej nocy - przeczytał brat, którego jednak zaniepokoiła wyciekająca z worka krew. Matka kobiety wezwała pogotowie, gdzie operator przyjmujący zlecenie miał zeznać, że słyszał w tle, jak mówiła ona do córki słowa: "Mogłaś mi powiedzieć. Kochanie, czemu nic nie mówiłaś? Biedna dziecinka".
Nastolatka twierdziła, że nie wiedziała o swojej ciąży, a dziecko "po prostu z niej wypadło". Tymczasem sekcja zwłok wykazała, że uduszono go watą. Wciśnięto mu ją w usta z taką siłą, że część utkwiła głęboko w przełyku. Jak donosił "The Sun", 19-latka histerycznie łkając na sali sądowej twierdziła jednak, że dziecko urodziło się martwe, a ona jedynie wytarła watą niesprecyzowane "płyny", które ciekły mu z ust.
Nowe zeznania Paris
W poniedziałek Paris ponownie stanęła przed sądem, aby bardziej szczegółowo przedstawić swoją wersję wydarzeń. Jak relacjonuje "Daily Mail", 19-latka miała poinformować, że jej dziecko zostało poczęte latem 2018 roku (miała wówczas 14 lat). Dlaczego zaczęła uprawiać seks w tak młodym wieku? - Myślałam, że dzięki temu ludzie mnie polubią. Miałam duże kompleksy, częściowo przez to, jak byłam traktowana w domu - przekonywała. Jak wyjaśniła, jej ojciec, który zmarł miesiąc po porodzie, był "tyranem". Jednocześnie w napadach złości miał krzyczeć, że Paris i jej brat nie są jego dziećmi.
. Przekonywała przy tym ławę przysięgłych, że nie chciała wiedzieć o tym, że jest w ciąży. - Nie. Nigdy nie zrobiłam sobie testu. Bałam się, że wyjdzie pozytywny. Wolałam nie wiedzieć. [...] Zauważyłam, że przybrałam na wadze, ale starałam się znaleźć inne wytłumaczenia. W tamtym okresie naprawdę dużo jadłam (...) Moje mdłości były nieregularne. Myślałam, że się czymś strułam. Nigdy nie powiązałam tego z byciem w ciąży - mówiła.
Paris zmieniła również swoją wersję porodu. Tym razem nie odbył się on w wannie, a w momencie, w którym po prostu stała sobie przy oknie, a Stanley (tak zaczęła nazywać zmarłe dziecko) z "niej wypadł". - Zaczęłam panikować, bo w ogóle nie płakał i miał zamknięte oczy. Wszystko działo się tak szybko, że niewiele z tego pamiętam (...) Pamiętam tylko to, że uderzył się w głowę. Wokół szyi miał owiniętą pępowinę. Gdy ją rozplątałam, było już po wszystkim - mówiła, zaprzeczając wynikom sekcji, które wskazywały, że Stanley miał w płucach powietrze, czyli po porodzie oddychał.
Pomimo faktu, że dziecko miało złamaną czaszkę, 19-latka utrzymywała, że nigdy go nie uderzyła. - Miałam wrażenie, że coś cieknie mu z ust. Byłam przekonana, że włożyłam tylko dwie kulki waty. Tyle zapamiętałam - tłumaczyła watę w gardle noworodka. - Nie chciałam go skrzywdzić. Żałuję, że nie poprosiłam nikogo o pomoc. Nie ma dnia, żebym nie myślała o tym, jakim byłby dzieckiem. Byłam pewna, że urodził się martwy - dodała na koniec.
Wiadomo już, że proces potrwa co najmniej do końca czerwca. Do sprawy będziemy zatem wracać.