Ta historia łamie serce. 16-letni Kyle Limper z Kensington w Pensylwanii był zdrowy, szczęśliwy, grał w koszykówkę, miał świetne oceny w szkole średniej i szykował się na studia. Po jednym z niedawnych meczów koszykówki, jaki rozegrał ze swoją drużyną, zaczął się skarżyć rodzicom na ostry ból w plecach. Było tak źle, że postanowili pojechać z nim do szpitala. "Powiedzieli mi, że za kilka dni, jeśli mu się nie polepszy, mam go sprowadzić z powrotem. Cóż, po kilku dniach nie mógł nawet wstać. Nie mógł nawet wstać z łóżka. Pomagałem mu, on wstawał i upadał" - mówi tata Kyle'a, Ken Limper, cytowany przez Fox29.
Dramat w USA. Nastolatek zmarł dobę po diagnozie
Potem rozegrał się prawdziwy koszmar. Kyle był w tak złym stanie, że przyjechała po niego karetka. Pojechał ambulansem do szpitala, gdzie okazało się, że ma białaczkę - tak zaawansowaną, że jego narządy przestają już pracować. "Z każdą minutą, za każdym razem, jak do niego wchodziliśmy, było coraz gorzej" - mówili zdruzgotani rodzice. Po 24 godzinach od momentu postawienia diagnozy nastolatek już nie żył.
Matka 16-latka, który zmarł na białaczkę. "Nie umiem opisać tego, jak się czuję"
"Nie życzę nikomu tego uczucia, ani znalezienia się w podobnej sytuacji. To jest nie do opisania. Nie mogę, nie potrafię nawet wyrazić słowami, jak się czuję" - mówiła mama Kyle'a. Chłopak został pochowany 25 kwietnia. Na jego pogrzebie pojawiły się setki osób.