By uhonorować poległych w nowojorskich świątyniach o 8.46 w piątek będą biły dzwony. To o tej godzinie 19 lat temu pierwszy z czterech porwanych samolotów wbił się w wieżę World Trade Center. Po zmroku niebo nad Dolnym Manhattanem rozświetlą dwa słupy świetlne symbolizujące bliźniacze wieże. Uroczystości w piątek planowane są również w Pentagonie pod Waszyngtonem. 11 września 2001 roku w budynku tym zginęło w sumie 189 osób - 125 pracowników ministerstwa obrony, 59 pasażerów i członków załogi uprowadzonego samolotu American Airlines oraz pięciu terrorystów. Był to pierwszy atak na amerykański budynek rządowy od 1814 roku, kiedy podczas wojny o niepodległość wojska brytyjskie zaatakowały stolicę młodej federacji.
Od środy sprzed Pentagonu w Arlington w Wirginii wyświetlany jest po zmroku słup światła; potężna iluminacja widoczna jest z amerykańskiej stolicy. W roku wyborczym ubiegający się o reelekcję prezydent Donald Trump oraz jego reprezentujący Demokratów rywal Joe Biden pojadą w rocznicę zamachów do Shanksville w Pensylwanii. To miejsce katastrofy czwartego porwanego przez terrorystów samolotu. Maszyna roztrzaskała się na polu w pobliżu byłej kopalni. Przed katastrofą na pokładzie załoga i pasażerowie podjęli próbę obezwładnienia terrorystów. Celem ich ataku był prawdopodobnie Kapitol.
Polka, która ocalała z ataków terrorystycznych na World Trade Center
Leokadia Głogowska 11 września 2001 roku pracowała w wieżowcu WTC 1 ósmy rok, w firmie, która jest agencją stanu Nowy Jork. Jej biuro mieściło się na 82. piętrze.
- Była wtedy piękna pogoda. W biurze panowała cisza. Nagle rozległ się przerażający huk i wszystko się strasznie zatrzęsło. W momencie uderzenia przez mgnienie oka widziałam w oknie całą masę unoszących się w powietrzu kartek papieru. Dziękuję Bogu, że oszczędził mi upiornego widoku spadających w dół rąk czy nóg. Niektórzy ludzie to widzieli - przypomina Polka moment, gdy pierwszy samolot wbił się w północny gmach World Trade Center.
- Jeśli ktoś natychmiast nie uciekł, po pół minucie już mógł nie wyjść żywy. Na moim piętrze od razu pojawił się gęsty dym, a za dymem szedł ogień, który wszystkim odciął drogę. Straciliśmy trzech kolegów, komputerowców. Zatrzymali się, aby zabezpieczyć system i już nie wyszli - relacjonuje.
Kiedy dotarła do 44. piętra kolejny samolot uderzył w drugą, południową wieżę.
- Wszystko się znów zatrzęsło, choć nie tak mocno jak w biurze. Na klatce było już bardzo tłoczno. Wciąż nie wiedzieliśmy, co się stało, ponieważ służby bezpieczeństwa, a widzieliśmy policjantów na klatce, nas nie informowały, chociaż już znali przyczynę - podejrzewa.
Kobieta wyszła na zewnątrz palącego się gmachu mniej więcej pięć minut przed runięciem południowej wieży.