25-lecie kapłaństwa księdza Jarosława Lawrenza

2012-06-22 23:31

W ostatnią niedzielę wierni z parafii św. Stanisława Kostki na Greenpoincie, uroczyście obchodzili 25-lecie posługi kapłańskiej księdza Jarosława Lawrenza. Dziś ten powszechnie lubiany kapłan zdradza czytelnikom „Super Expressu” o swojej posłudze na Greenpoincie.

Jak ksiądz trafił do polskiej parafii na Greenpoincie?
– Od 2000 do 2004 roku posługiwałem ludziom na Haiti.Zapytacie: „no tak, gdzie Karaiby, a gdzie Nowy Jork?” i „Co ma piernik do wiatraka”. A jednak… W 2003 roku zostałem zaproszony przez ówczesnego ks. proboszcza parafi na Greenpoincie do wygłoszenia rekolekcji z okazji Adwentu. I kiedy rok później, w 2004 roku, wracałem po skończonej misji na Haiti do Polski, poproszono mnie, abym zdecydował się podjąć nową „Bożą przygodę” w regionie, gdzie pracują Polscy Misjonarze. Nie łatwo było zaakceptować tę propozycję. 10 lat pracy w Afryce w Zairze, 4 lata na Karaibach i znów nowy kraj, nowa kultura, nowy język. Ufff! Moi rodzice określają to tak: „trzeba być walniętym …łaską Bożą”. I tak się to zaczęło. Od 2006 roku jestem w Ameryce Północnej. To, że pracuję w parafii św. Stanisława Kostki na Brooklynie zawdzięczam przynależności do gromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo. Od 1922 do dnia dzisiejszego opiekę duchową nad parafią podjęli księżą z tego Zgromadzenia.

Jak z perspektywy 25 lat zmieniają się wierni. Czy ich ubywa, czy wręcz przeciwnie?

– Na to pytanie nie jestem w stanie uczciwie odpowiedzieć, bo moje 25 lat kapłaństwa rozciąga się w geograficznej przestrzeni między kontynentem europejskim, afrykańskim i amerykańskim. Nie jestem księdzem jednego miejsca. Mój pobyt na Greenpoincie to tylko cztery lat. Niestety, matematyka jest brutalna. Patrząc na liczbę osób uczestniczących w życiu parafialnym w 2006 i dziś, trzeba stwierdzić, że jest ich w naszej świątyni coraz mniej.

Z czego t może wynikać?

– Mam nadzieję, że nie skłamię, jeżeli powiem, że nie wynika to z odchodzenia od Kościoła. Z różnych powodów polska emigracja opuszcza Greenpoint. Jest też wyraźnie znacząca część powracających do ojczyzny – Polski.  Myślę, że przyczyna tkwi również w stronie duchowej tych, którzy przychodzą do kościoła. Znany jest ze starych fotografii lub filmów rower z dawnych czasów – z przednim wielkim kołem i tylnym malutkim. Dzisiaj, jak to się mówi w slangu młodzieżowym, rowery są pełne „bajerów”: resory, przerzutki tylne i przednie, kształt siodełka itd. Ale w istocie rower jest ten sam i zasady poruszania się jednośladem nie zmieniły się.

Czy obecnie wierni mają inne problemy niż kiedyś?
– Tak, owszem. Problemy ludzi zmieniły się, ale próba zrozumienia: jak żyć z nimi, aby pozostać chrześcijaninem, się nie zmienia. Pytanie skierowane do Jezusa przez uczonego w prawie: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Łk 10:25) wciąż jest zadawane przez tych, którzy przekraczają próg kościoła św. Stanisława Kostki. Tak jak kiedyś, tak i dzisiaj. I za każdego, którego stać na odwagę tego pytania, dziękuję codziennie Bogu.

Jaki ma ksiądz sposób na zachęcanie młodych wiernych do uczestnictwa w nabożeństwach. Czy w dobie Internetu łatwo jest przyciągnąć do kościoła nastolatków?
– Pytanie trudne. Bo bez „picowania” (mam nadzieję, że to zrozumiałe wyrażenie?!): nie jestem księdzem młodzieżowcem. I szczerze podziwiam tych kapłanów, którzy mają dobry kontakt z młodzieżą. Może, żeby siebie trochę usprawiedliwić i aby nie nabawić się kompleksów, staram się w kontaktach z młodzieżą być autentyczny, czyli wierny temu, co wyznaję. Nie silę się na robienie z siebie „osiemnastki” kiedy mój życiowy kalendarz za kilkanaście dni pokaże 50 lat. Mam spotkania z młodzieżą i staram się, aby mój przekaz był dla nich prowokacyjno-refleksyjny. Unikam wspierania moich argumentów stwierdzeniem: „za moich czasów”. Te wspomnienia zachowuję dla tych, którzy są pokoleniem wyżu demograficznego lat sześćdziesiątych. Bardzo, ale to bardzo, chciałbym im pomóc być chrześcijaninem w tych czasach. Dlatego staram się o katechezę audio-wizualną, zapraszam osoby z ich środowiska. Gdy oglądam filmy dokumentalne ze spotkań błogosławionego papieża Jana Pawła II z młodzieżą zadaję sobie pytanie, co jest kluczem Jego autorytetu przy jednoczesnej ogromnej różnicy pokoleniowej? I z pokorą muszę stwierdzić On był dla nich (dla nas, bo jestem pokoleniem JPII) autentycznym świadkiem Dobrej Nowiny Chrystusowej.

Na uroczystości 25-lecia posługi kapłańskiej rozmawiałam z wieloma wiernymi i jednogłośnie mówili, że to właśnie „u Kostki” są najpiękniejsze komunie święte. Proszę powiedzieć jak to się robi, że parafinie tak dobrze mówią o swoim kościele?
– Fajnie, że tak mówią. Ale jest takie polskie określenie: „każda pliszka swój ogonek chwali.” Z drugiej strony fałszywa pokora też jest niedobra. Chciałbym zwrócić uwagę na bardziej istotną sprawę. Liturgia to nie jest religijne show. Msza św. z super chórem i bez niego ma taką samą wartość duchową. Przed tą pokusą oszukańczego makijażu w Kościele musimy się bardzo bronić. Jednak, kiedy zrozumiemy istotę proroczą każdej posługi w Kościele, zrozumiemy ważność każdego zaangażowanego w liturgię. I tego małego ministranta we właściwym miejscu dającemu znać dzwonkami, że na ołtarzu dokonuje się coś bardzo ważnego i chórzysty, który darem swego głosu otwiera naszą duszę na misterium.

rozmawiała Agnieszka Granatowska

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki