Tara Reade w 2020 roku oskarżyła Joe Bidena, który ubiegał się wówczas o nominację na kandydata na prezydenta USA, o napaść seksualną, do której miało dojść w 1993 roku. Po tym, jak ogłoszono, że Biden będzie ubiegał się o reelekcję w 2024 roku, 59-latka postanowiła wyjechać do Rosji. Jak informuje portal gazeta.pl, w rozmowie z propagandowym, proputinowskim radiem Sputnik powiedziała o powodach wyprowadzki. Kobieta została przedstawiana jako pisarka, publicystka, "była współpracowniczka Joe Bidena" i "poszukiwaczka prawdy".
Jak przekonywała Reade, pozostanie w USA po zarzutach, które skierowała wobec prezydenta, było dla niej rzekomo niebezpieczne. Kobieta zasugerowała nawet w jednym z wpisów w mediach społecznościowych, że "jeśli coś jej się stanie", to będą za to odpowiadali "ludzie prezydenta". Sputnikowi powiedziała, że w Rosji "czuje się bezpiecznie" i docenia Butinę oraz innych Rosjan za to, że "dali jej ochronę". Dalej przekazała, że miała doświadczyć "pewnego rodzaju nacisku", by odwołała zeznania i "czuła, że przed zbliżającymi się wyborami" powinna szukać "schronienia", bo jej "życie jest zagrożone".
Po chwili dodała:
Podobnie jak w czasach, gdy ludzie uciekali ze Związku Radzieckiego do Stanów Zjednoczonych, tak teraz jest na odwrót. Teraz obywatele USA i Europy szukają tutaj bezpiecznego schronienia. I na szczęście Kreml jest przychylny. Więc mamy szczęście