Pod koniec czerwca świat obiegła informacja o tym, że 65-letnia Madonna trafiła do szpitala. 28 czerwca została znaleziona nieprzytomna w swoim nowojorskim mieszkaniu. Gwiazda trafiła na oddział intensywnej terapii, gdzie podobno przez co najmniej dobę była zaintubowana. Menedżer piosenkarki, Guy Oseary, przekazywał wówczas, że do szpitala trafiła z powodu poważnej infekcji bakteryjnej. "Ostatnie dni były bardzo traumatyczne, przygotowywano nas na każdy scenariusz, nie byliśmy pewni, czy ona sobie poradzi" - mówił niedługo później jej krewny, cytowany przez "Daily Mail".
Madonna: Latem na OIOM-ie, jesienią na scenie
Członek rodziny Madonny mówił też, że jej stan był prawdopodobnie spowodowany morderczymi przygotowaniami do trasy koncertowej, którą miała rozpocząć 15 lipca. "Pracowała po 12 godzin, a ostatnio nawet niemal całą dobę. Myślała, że jest niezwyciężona". Ostatecznie trasa została przełożona, a Madonna, która szczęśliwie wyszła z tego, przez parę miesięcy dochodziła do siebie. Dziś mało kto pamięta o tym, że latem przeszła przez piekło. Szczególnie, jeśli widział koncert, który kilka dni temu dała w Londynie w ramach Celebration Tour. To, co tam się działo, przechodzi ludzkie pojęcie.
Madonna: "Powtarzałam sobie, że muszę przeżyć dla moich dzieci"
Jak donosi "Daily Star", wydarzenie było dopracowane w każdym szczególe, Madonna pełna energii, a fani wręcz płakali z zachwytu. Nie zabrakło jednak także skandalu. 65-letnia Madonna pojawiła się na scenie w satynowej bieliźnie i kabaretkach. Wiła się, obściskując jednocześnie z półnagimi tancerzami i tancerkami topless. Te ostatnie wywołały największe poruszenie - takiej nagości na koncertach gwizdy chyba jeszcze nie było. Artystka nie omieszkała także wspomnieć, o tym, co przechodziła kilka miesięcy wcześniej. "To był dla mnie szalony rok i nie sądziłam, że dam radę. Straciłam pięć dni z życia. Ale anioły mnie chroniły, a moje dzieci były przy mnie i za każdym razem mnie ratowały. Przeżyłam dla nich!" - mówiła ze sceny.