Syneczku! Jak uwierzyć, że nie żyjesz?! Zrozpaczeni rodzice zmarłego pana Andrzeja próbują pogodzić się z bolesną stratą ukochanego syna
- Ciągle liczę, że to pomyłka, że Andrzej zaraz zadzwoni i powie, żebym się nie martwiła - opowiada pani Janina Kosztowna (59 l.), a łzy rozpaczy zalewają jej twarz. Niestety, norweska policja potwierdziła: syn pani Janiny, Andrzej Kosztowny ( 35 l.), zginął w straszliwym pożarze. Był jedną z siedmiu ofiar morderczego żywiołu.
Dla Andrzeja wyjazd na daleką północ miał być szansą na lepsze życie. Po długich nieudanych próbach znalezienia pracy w Imielnicy pod Płockiem (woj. mazowieckie) zdecydował się pojechać do Norwegii, do Drammen, żeby tam jakoś zarobić na żonę i dwójkę dzieci.
Liczył, że popracuje trochę, odłoży i będzie mógł wrócić do najbliższych. Niestety, już nigdy nie zrealizuje tych pięknych planów. Spłonął żywcem.
- On tam dla rodziny pojechał - mówi nam zapłakana matka. Mąż Stanisław (60 l.) stara się podtrzymać ją na duchu, choć nie mniej cierpi po śmierci ukochanego syna. - Był taki dobry. Tak bardzo kochał żonę i dzieci. Jego starszy chłopak chodzi do trzeciej klasy, a dziewczynka ma trzy latka - mówi łamiącym się głosem pan Stanisław.
- Chciał zarobić na ich szkołę i mieszkanie. Ja nie wiem, co to dalej z nimi będzie. Nie wiem, czy ktoś im pomoże - mówi załamany ojciec.
Do ich ogarniętego rozpaczą domu powoli zjeżdża cała rodzina. Najbliżsi próbują jakoś pocieszyć zapłakanych rodziców oraz wspomóc załamaną żonę pana Andrzeja, Basię, która nie wie, jak ma powiedzieć dzieciom, że wyczekiwany z utęsknieniem tatuś nigdy już do nich nie wróci. I nigdy już ich nie przytuli.
Czułam, że z synem dzieje się coś strasznego
W niedzielny poranek pani Henryka Bidzińska (74 l.) obudziła się zlana potem. Przeczuwała, że z jej najmłodszym synem Ryszardem Bidzińskim ( 43 l.) dzieje się coś złego.
W tym samym momencie w Norwegii jej syn ginął straszliwą śmiercią w płomieniach.
- Obudziłam się nagle około 4.50 w niedzielny poranek. Przeczuwałam, że coś niedobrego może się stać mojemu synowi. Kilka dni wcześniej także śnił mi się Rysiek i też działo mu się coś złego - z trudem, łkając zwierza się pani Henryka.
Od początku zatroskana matka przeczuwała najgorsze. Kiedy żegnała się z synem w czwartek przed jego wyjazdem do Skandynawii, bardzo płakała. Odradzała synowi wyjazd. Początkowo Ryszard miał wyjechać dopiero w sobotę - gdyby nie zmienił planów, wtedy nie spotkałoby go to straszne nieszczęście.