"Super Express": - Po zamknięciu lokali wyborczych w Afganistanie pojawiły się sprzeczne komentarze na temat znaczenia tej elekcji. Główne role odegrali w nich kandydaci akceptowani przez Zachód.
Fredrik Kinell: - Wybory miały znaczenie, choćby przez odnowienie legitymacji prezydenta Afganistanu. W oczach wyborców może to być swojego rodzaju nowe otwarcie. W ciągu ośmiu lat w kwestii odbudowy i rozwoju kraju zrobiono niewiele, a rządy kojarzyły się raczej z wszechobecnym ubóstwem i korupcją. Nowy prezydent, niezależnie od tego, kto nim zostanie, może wykorzystać wybory jako datę graniczną. Początek zmian.
- Wojciech Jagielski, dziennikarz obecny w Afganistanie od lat, stwierdził wczoraj w "Super Expressie", że dobrze, że wybory w ogóle się odbyły, ale politycznie i tak niczego nie zmienią, gdyż poglądy faworytów w walce o prezydenturę niewiele się od siebie różnią.
- Ale różnią się od ich własnych stanowisk sprzed pięciu lat. Przez lata Karzaj był uważany za kukiełkę w rękach Zachodu. Ale to się zmieniło, także pod wpływem obecnej kampanii. W ostatnich latach prezydent często występował przeciwko działaniom wspólnoty międzynarodowej. Szczególnie mocno w sprawie bombardowań NATO i śmierci cywilów. Co więcej, opowiedział się nawet przeciwko radykalnym metodom zwalczania upraw opium, gdyż pozbawia miejscową ludność jedynego źródła utrzymania, bez dawania jej niczego w zamian. Prowadził rozmowy z umiarkowanymi talibami. I ta zmiana u Karzaja, jak i u pozostałych kandydatów, jest niezwykle pozytywna. Mam nadzieję, że nowy prezydent Afganistanu ten trend zwiększania sfery niezależności od Zachodu, a zarazem wiarygodności swojego kraju będzie kontynuował.
- Tylko na ile możliwy jest ten wzrost wiarygodności? W swoich analizach podkreślacie nieskuteczność działań wspólnoty międzynarodowej w Afganistanie.
- O fiasku tej polityki świadczy choćby to, że obecne wybory odbywają się w atmosferze zagrożenia i wojny, a tym w 2004 roku towarzyszył pokój i olbrzymi entuzjazm zwykłych ludzi. Minione pięć lat to nie tyle wzrost popularności talibów, ile pasmo poważnych rozczarowań Zachodem. Wspólnota międzynarodowa popełniła olbrzymi błąd, preferując wspieranie polityki bezpieczeństwa kosztem polityki rozwoju. W 2004 roku była szansa, by przesunąć środki na odbudowę kraju, co byłoby dowodem pozytywnej działalności prozachodnich rządów. Niestety, zrobiono niewiele. W puste miejsca, które powinny wypełniać działania rządu, weszli talibowie, wykorzystując tę słabość i powszechne ubóstwo. Tworzą instytucje zastępujące państwo. I to jest może największy problem tego kraju.
- Odnoszę wrażenie, że rozmawiając o Afganistanie możemy tylko narzekać
- To nie tak. Olbrzymim plusem tych wyborów jest np. wciągnięcie w kampanię i działalność publiczną znacznej grupy młodych ludzi. Z naszych doświadczeń wynika, że młodzi są dziś znacznie bardziej aktywni niż przy okazji "pokojowych" wyborów w 2004 roku. Ważniejsze od aktywności i frekwencji będzie jednak to, żeby zwykli Afgańczycy poczuli siłę swojego głosu. Żeby wiedzieli, że mogą o czymś decydować. Ta świadomość w połączeniu z pewną emancypacją polityków dałaby władzom w Kabulu lepszą pozycję do działania.
Fredrik Kinell
Ekspert International Council on Security and Development, zajmujący się konfliktami międzynarodowymi, szczególnie w Afganistanie