Do USA przyjechałam w 2001 roku, z Leszna w Wielkopolsce. Zaraz po ukończeniu studiów wybrałam się do pracy na letni obóz dla młodzieży w Massachusetts. Po obozie planowałam zwiedzić Stany i lepiej poznać kraj, o którym tyle się uczyłam.
Na miejscu zaś, przekonawszy się, jak duże są tu możliwości rozwoju, zdecydowałam zostać na rok i zobaczyć, jak się naprawdę żyje w Ameryce.
Bałam się, że wybuchła wojna
Jak wiele młodych osób, by uzbierać więcej pieniędzy na podróże, po zakończonej pracy na obozie przyjechałam we wrześniu do Nowego Jorku i zaczęłam dorabiać jako opiekunka do dzieci. Gdy moi pracodawcy zorientowali się, że znam język angielski na poziomie akademickim, zatrudnili mnie również do pomocy przy odrabianiu lekcji z dziećmi. Później polecili znajomym, u których również pracowałam jako korepetytorka, tamci polecili mnie innym... i tak zdobyłam kilku nowych pracodawców.
Choć radziłam sobie finansowo, szukałam pracy, która byłaby dla mnie większym wyzwaniem. Znalazłam ją w biurze i byłam bardzo szczęśliwa z tego powodu. Radość jednak nie trwała długo... Dwa dni później,
11 września 2001 roku, miały miejsce ataki terrorystyczne na World Trade Center. Widziałam z dachu budynku, w którym pracowałam, jak samolot uderzył w drugą wieżę i jak ta wieża później runęła jak domek z kart. Nie działały telefony, próbowałam dzwonić i pisać do rodziców w Polsce Bałam się, że wybuchła wojna, że już nigdy nie będę mogła wrócić do domu i nie zobaczę moich bliskich.
Nie mogłam się otrząsnąć z tego, śniło mi się to przez wiele nocy Już nie wróciłam do tej pracy, za dużo złych wspomnień i przeżyć Wtedy chciałam też wrócić do Polski.
Amerykanie nauczyli mnie pomagać
Sposób, w jaki Ameryka, a szczególnie Nowy Jork zareagowała na tę tragedię, zjednoczenie i wsparcie, jakie ludzie oferowali sobie nawzajem w tym trudnym czasie, pokazały mi prawdziwe oblicze USA. Spodobał mi się ten kraj, spodobali ludzie, którzy pomagali sobie bezinteresownie. Postanowiłam więc zostać i spróbować żyć w tym wielkim mieście.
Znalazłam kolejną podobną posadę, później parę następnych. W końcu zostałam zatrudniona w dziale marketingu i public relations w Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej.
Tam, z racji mojej pozycji, zajmowałam się, i nadal zajmuję, komunikacją z mediami, z lokalną Polonią, reklamą i organizacją różnych wydarzeń społecznych i kulturalnych, a także oficjalnych wizyt, między innymi gości z Polski. Miałam przyjemność brać udział i pomóc zorganizować wizytę śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, śp. Sławomira Skrzypka, prezesa NBP, i wielu innych polityków.
Współorganizowałam, i nadal współorganizuję, również inne ciekawe wydarzenia - Paradę Pułaskiego, letnie festiwale i pikniki, stypendia dla polonijnej młodzieży, konkursy dla dzieci, bezpłatne badania medyczne dla członków naszej unii.
Ponieważ Unia Kredytowa udziela również dotacji na cele dobroczynne i kulturalne, miałam przyjemność zajmować się koordynacją tych spraw. Jednak próśb o pomoc i potrzebujących zawsze jest tak dużo, że niestety nie wszystkie prośby mogą być rozpatrzone pozytywnie. Czasem z powodu niespełniania wymaganych kryteriów, czasem z powodu ograniczeń budżetowych. W takich przypadkach zawsze staram się skierować osoby w potrzebie do innych organizacji czy instytucji. A jeśli byłam w stanie sama pomóc, dzięki życzliwości "Super Expressu" oraz innych mediów, starałam się i staram publicznie nagłośnić te sprawy. To w ogromnej mierze dzięki waszej gazecie oraz innym lokalnym publikacjom moje dotychczasowe akcje pomocy były bardzo skuteczne.
Jest wielu ludzi dobrej woli
Wśród Polonii znajduję wiele osób chętnych do pomocy, które nigdy nie odmawiają współpracy, gdy ich o to proszę. Wspaniałym przykładem jest cały sztab Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w New Jersey - ludzie, którzy zawsze znajdują czas, żeby wesprzeć innych w potrzebie. Oni nie zbierają się tylko raz w roku na Orkiestrę, nie spotykają się, żeby zrobić parę koncertów. To są osoby, które cały rok pomagają, i przy tym są tak skromne, że nie słychać o nich. Należy im się uznanie.
Dużą pomocą są też lokalne biznesy i organizacje polonijne. Wiele z nich organizuje swoje własne akcje, bale i zbiórki funduszy, więc współpracujemy ze sobą, aby razem osiągnąć dany cel i pomóc.
Przykładem może być moja akcja na rzecz Adasia Aftyki, cierpiącego na raka oka, o którym "SE" pisał wielokrotnie. Rozpoczęłam kampanię medialną "America for Aftyka", wspólnie z przyjaciółmi prowadzę stronę na Facebooku o tej samej nazwie, zorganizowaliśmy z Polonią koncerty, zbiórki, bale, festyny. Wiele organizacji polonijnych przyłączyło się do tej inicjatywy, szkoły, kościoły, prywatne osoby pomogły zbierać pieniądze, by Adaś znów mógł widzieć. To wzruszające i to doskonały dowód na to, że Polonia potrafi się jednoczyć dla dobra innych.
Artyści i sportowcy zawsze pomagają
Nie mogę też zapomnieć o artystach i sportowcach, którzy zawsze pomagają mi, pojawiając się na balach, oddając przedmioty na aukcję i oferując swoje formalne poparcie. Z wieloma osobami łączy mnie serdeczna przyjaźń. Mietko Rudek, Janusz Skowron, Janusz Szlechta, Eric Lavazzon, Rafał Ekwinski, Agata Oleksiak, Stan Borys, Atura, Prime Prophecy, Petty Nobles Collective czy Tomek Popławski i wielu innych to przykłady osób o wielkich sercach.
Również nasz mistrz boksu Tomek Adamek nieraz pomógł, ofiarowując bardzo drogie przedmioty i nawet przyjeżdżając na nasze imprezy, by pokazać swoje poparcie dla danej inicjatywy. Tak więc moje sukcesy to sukcesy ogromnej grupy ludzi, którym jestem niesamowicie wdzięczna.
Pomagam z potrzeby serca
Angażuję się w pomoc głównie dzieciom. Moja siostra urodziła się z wrodzoną wadą serca (syndrom Fallota). Lokalna organizacja Polish Gift of Life z Long Island, która pomogła sprowadzić moją siostrę na operację do USA i uratować jej życie ponad 30 lat temu, nadal istnieje, o czym dowiedziałam się przypadkiem. Gdy P-SFUK zaangażowała się w zbiórkę funduszy dla nich parę lat temu, po rozmowach z prezes organizacji, panią Caroline Kowalczyk, a później z moją mamą z wielkim wzruszeniem zorientowałyśmy się, że to ta sama organizacja, która pomogła mojej rodzinie. Oczywiście, natychmiast się zapisałam do organizacji i jestem nadal jej członkiem.
Angażuję się również w pomoc osobom chorym na raka, gdyż mój ojciec cierpi na tę chorobę od 2006 roku. Należę do American Cancer Society (Stowarzyszenie na rzecz Walki z Nowotworami), a niedawno wraz z pracownikami unii, wzięłam udział w całonocnej imprezie Sztafeta dla Życia w Juniper Parku na Middle Village, NY.
Prywatnie i z ramienia P-SFUK pomagam przy bezpłatnych badaniach na wykrycie raka, które unia często sponsoruje, kwestuję na rzecz organizacji, uczestniczę w lokalnych przedsięwzięciach ACS. Pomagam też indywidualnym osobom, które nie wiedzą, gdzie szukać pomocy. Czasem wskazanie właściwego kierunku już jest ogromną pomocą. Każdy z nas zna lub ma w rodzinie kogoś, kogo dotknęła choroba, więc uważam, że warto wspierać organizacje, które pomagają opłacać badania naukowe, oferują bezpłatne programy prewencyjne oraz badania.
Ciągle chcę więcej
Mój dzień chyba nie różni się od dnia większości osób. Pobudka wcześnie rano, śniadanie dla dzieci, odwiezienie do szkoły, telefony w samochodzie w sprawach charytatywnych, służbowych, prywatnych, przyjazd do pracy, lunch (podczas niego często znów telefony i szybkie spotkania w celach dobroczynnych), praca, odebranie dziecka ze szkoły, a po położeniu dzieci spać - komputer, zaległe e-maile, sprawy organizacyjne związane z działaniami społecznymi. Staram się maksymalnie wykorzystywać każdą chwilę, nie należę do osób oglądających godzinami telewizję, wolę w tym czasie robić coś produktywnego. Odpoczywam poprzez aktywność.
W rodzinie czuję się spełniona. Mam dwójkę zdrowych, wspaniałych dzieci, mam pracę, która daje mi możliwość robienia tego, co lubię. Natomiast jeśli chodzi o moje działania społeczne - ciągle czuję niedosyt. Jest wiele rzeczy, które jeszcze chcę zrobić i osiągnąć i ciągle brak mi czasu, by zrealizować te wszystkie marzenia. Nie będę ich zdradzać, bo obawiam się, że się wtedy nie spełnią. Powiem tylko, że mam spore plany dotyczące poszerzenia działalności na rzecz potrzebujących i wszystko zmierza we właściwym kierunku...
Najważniejsza nagroda
Nagroda Top Woman in Business jest ogromnym sukcesem nie tylko moim, ale też mojej rodziny, przyjaciół i Polonii. Fakt, że działalność naszej grupy etnicznej zostaje zauważona przez amerykańskie media cieszy i motywuje do dalszej pracy. To dla mnie bardzo ważne, żeby Polacy byli doceniani w USA, bo jesteśmy narodem pracowitym, patriotycznym i skłonnym do walki o to, w co wierzymy. Historia naszego kraju pokazuje, że jesteśmy bardzo silną nacją, dumną ze swoich korzeni. Chcę, by moje dzieci mówiły płynnie po polsku, uczestniczę w akcji portalu Dobra Polska Szkoła "W Naszym domu mówimy po polsku" oraz "Cała Polonia czyta dzieciom".
Vicky, bo tak nazywa się nagroda, nie jest pierwszą nagrodą, jaką otrzymałam, ale jest najważniejsza. Poprzednie wyróżnienia były przyznawane wyłącznie za moją pracę zawodową. Statuetka Top Woman in Business to wyraz uznania za pomoc innym, więc w pewnym sensie to uwiarygodnienie tego, co robię dobrowolnie poza pracą i dowód na to, że warto walczyć o to, w co się wierzy.