Według tamtejszego prawa karę można przedłużać w nieskończoność, gdy uzna się, że osadzony jest niebezpieczny dla społeczeństwa. W praktyce oznacza to, że Breivik może skończyć życie w więziennej celi.
Zbrodnia z 22 lipca 2011 roku
Godz. 15.20. W centrum Oslo wybucha bomba. Eksplozja zabija 8 osób, a kilkanaście rani
Godz. 15.40. Breivik jest w drodze na wyspę. Utoya, gdzie młodzieżówka rządzącej krajem Partii Pracy zorganizowała obóz.
Godz. 17.10. Breivik w przebraniu policjanta zabija na wyspie 69 bezbronnych osób.
Godz. 18.26. Morderca dzwoni na policję. - Jestem dowódcą Norweskiego Ruchu Oporu Antykomunistycznego. Skończyłem swoją misję i chciałbym się poddać - mówi. Kilkanaście minut później zostaje aresztowany.
Cały świat czekał wczoraj na doniesienia z pilnie strzeżonego budynku sądu w Oslo. Po trwającym ponad rok procesie sędziowie mieli bowiem orzec, czy jeden z największych morderców ostatnich lat jest chory psychicznie, czy też działał na zimno, z premedytacją. Od tej decyzji zależało, gdzie trafi po wyroku - do szpitala psychiatrycznego, czy więzienia.
Punktualnie o godz. 10 na sali sadowej zjawił się Anders Breivik. Kiedy strażnicy zdjęli mu kajdanki, położył prawą rękę na sercu, po czym uniósł ją wyprostowaną z zaciśniętą pięścią. Według niego ten gest symbolizuje "siłę i honor". Przewodnicząca składu sędziowskiego Wenche Elizabeth Arntzen oznajmiła, że morderca został uznany za poczytalnego i skazała go na najwyższy wymiar kary w Norwegii, czyli 21 lat więzienia. Nie oznacza to jednak, że szaleniec wyjdzie kiedykolwiek na wolność.