Władimir Putin jednak nie użyje broni jądrowej? Według ekspertów możemy odetchnąć z ulgą
"To nie jest blef! Obywatele Rosji mogą być pewni, że integralność terytorialna naszej ojczyzny, nasza niepodległość i wolność będą utrzymane, podkreślę to ponownie, za pomocą wszelkim środków, jakimi dysponujemy" - mówił Władimir Putin w swoim słynnym wrześniowym przemówieniu, w którym ogłosił też "częściową mobilizację" do wojska. Zachód i Ukraina jednoznacznie odczytały to jako groźby użycia broni atomowej. Tuż po rozpoczęciu pełnej inwazji dyktator straszył z kolei zachodnich obrońców Ukrainy "najgorszymi konsekwencjami w ich historii" w razie "ingerencji z zewnątrz". Wszystko to brzmiało bardzo niepokojąco, a administracja USA podkreślała, że traktuje słowa Putina poważnie. Ale przynajmniej póki co nie musimy obawiać się światowej wojny atomowej - uspokajają analitycy z amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną (ISW). Dlaczego?
To jednak był blef? ISW: Putin chciał nas postraszyć, ale to nie przyniosło skutku. Teraz musi się wycofać, bo atak atomowy mu się nie opłaca
Putin straszył atomem w zawoalowany sposób tylko po to, żeby zmusić Ukrainę i jej zachodnich obrońców do poddania się, a kiedy mu to nie wyszło, po cichu wycofuje się ze swoich słów, bo nie ma innego wyjścia - oceniają eksperci. Groźby nasiliły się po wrześniowej aneksji czterech okupowanych obwodów Ukrainy (zaporoskiego, chersońskiego, donieckiego i ługańskiego), ale w listopadzie rosyjska retoryka została złagodzona. Kilka dni temu rosyjski MSZ wydał nawet oświadczenie, zgodnie z którym Rosja "ściśle kieruje się postulatem niedopuszczalności wojny nuklearnej". "Nuklearne groźby Kremla nie podważyły na Ukrainie politycznej i społecznej woli, by nadal przeciwstawiać się rosyjskiej inwazji" - stwierdza ISW. Ponieważ Zachód i Ukraina nie poddały się, Rosja musi zmienić retorykę, ponieważ wie, że koszty użycia broni nuklearnej przewyższyłyby zyski.