Pod koniec ubiegłego roku - pisze "Rzeczpospolita" - Berlusconi aż 13 razy rozmawiał przez telefon z członkiem niezależnego (przynajmniej w teorii) organu kontroli mediów Agcom, Giancarlo Innocentim, a pięć razy dzwonił do dyrektora RAI 1 i narzekał na krytykujące go programy publicystyczne.
"Trzeba uzgodnić wasze działania tak, by pozwoliły zlikwidować ten program [chodzi o krytyczny wobec premiera "Annozero" - red.]" - mówił Berlusconi w jednej z rozmów. "Wymsknęło" mu się także: "Nie chcę więcej oglądać w telewizji Di Pietro", czyli najostrzej go atakującego szefa opozycyjnej partii Włochy Wartości.
Patrz też: Berlusconiemu puściły nerwy - nazwał dziennikarza łajdakiem (ZDJĘCIA!)
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie wywierania nielegalnej presji, jednak nie mniejsze poruszenie niż słowa premiera wywołał fakt, że był on podsłuchiwany. Zgodnie bowiem z włoskim prawem, parlamentarzystów podsłuchiwać nie wolno.
W rzeczywistości, Berlusconi został podsłuchany przypadkowo. Prokuratura, podejrzewając, że ktoś będzie wywierał naciski na RAI w zupełnie innej sprawie (chodziło o materiał na temat kart kredytowych), założyła kilka podsłuchów ludziom mediów. Wpadł natomiast szef rządu.
Statystyki są bezlitosne i potrafią wyleczyć z przekonania, że to Polska jest krajem podsłuchów: w 2007 roku włoska prokuratura podsłuchiwała 125 tysięcy osób, co pochłonęło jedną trzecią wszystkich wydatków na wymiar sprawiedliwości.
Odwiedź nas na Facebooku * Zostań fanem SE.pl |