Przypomnijmy, że do zdarzenia doszło w maju w centrum Berlina (na reprezentacyjnym Placu Aleksandra). Będący ofiarą 45-letni bezdomny mężczyzna doznał ciężkich poparzeń drugiego i trzeciego stopnia. Niemiecka prokuratura oskarżyła Polaków o spowodowanie ciężkiego i niebezpiecznego uszkodzenia ciała.
Według informacji polsatnews.pl w trakcie czwartkowej rozprawy starszy z mężczyzn twierdził, że jest niewinny, zrzucając zarazem odpowiedzialność na młodszego z oskarżonych. Przekonywał on sąd, że to 23-latek podpalił nogawkę spodni bezdomnego śpiącego na ławce, po czym dodał, że wyglądało to po prostu "na głupi dowcip". Dodał, że sprawca miał trzykrotnie przytykać zapalniczkę do ubrań leżącego mężczyzny po czym podkreślił, że sam próbował gasić ubranie mężczyzny sokiem, który miał przy sobie.
23-latek nie ustosunkował się do tych zarzutów, ponieważ zdecydował się odmówić składania zeznań.
Jak ustalono, oprawcy znali swoją ofiarę. Już po zdarzeniu niemiecka policja wyjaśniła w dzienniku "Berliner Morgenpost", że cała trójka była przez służby zaliczana do środowiska alkoholików koczujących w śródmieściu stolicy Niemiec.
To nie pierwsza tego typu sytuacja w stolicy Niemiec. Siedmiu młodych mężczyzn (uchodźców z Syrii i Libanu) w wigilijny wieczór 2016 roku dla zabawy podpaliło pochodzącego z Polski bezdomnego na stacji metra [ZOBACZ SZCZEGÓŁY]. 37-latek przeżył wówczas wyłącznie dzięki szybkiej reakcji przechodniów. Jego oprawcy nie uniknęli jednak odpowiedzialności. Monitoring nagrał ich sylwetki i twarze. Policja opublikowała je w internecie i bandyci szybko trafili na komisariat. Wielu z nich było już znanych policji.
Przed sądem prowodyr zdarzenia (21-letni Syryjczyk) tłumaczył, że chciał śpiącemu "zrobić kawał" i jedynie "przestraszyć go". Jego obrońca argumentował, że jego klient działał w warunkach ograniczonej poczytalności, ponieważ był pod wpływem alkoholu i narkotyków. Ostatecznie został on skazany na 2 lata i 9 miesięcy pozbawienia wolności.