W czwartek 25 lipca 15-letnia Macesanu chciała dojechać autostopem z miasteczka Caracal do swej rodzinnej wsi Dobrosloveni na południu Rumunii. To wówczas została uprowadzona przez 65-latka. Nie zachował on jednak należytej ostrożności, dzięki czemu dziewczyna pozostała ze swoim telefonem. Gdy została sama, próbowała powiadomić policję o swojej gehennie. Opowiedziała ona dyspozytorowi, gdzie jest przetrzymywana. W pewnym momencie rozłączyła się jednak, mówiąc: "Muszę kończyć, on nadchodzi". Tymczasem policja nie zareagowała na dramatyczny apel 15-latki i wkroczyła do akcji... dopiero po 19 godzinach!
Dopiero w sobotę - po straceniu całej doby na uzyskanie prokuratorskiego nakazu rewizji - policjanci weszli na posiadłość Dinca, którego podejrzewali o porwanie nastolatki. Na jego posesji znaleźli oni nadpalone szczątki ludzkie oraz biżuterię, która należała do Alexandry (ozdoby zostały rozpoznane przez rodzinę dziewczynki). Według wstępnych ustaleń nastolatka przed śmiercią została pobita i zgwałcona. Jakby tego było mało, okazało się, że 65-latek zamordował również 18-letnią Luizę Melencu, która zaginęła w tamtej okolicy w kwietniu tego roku.
Dinca przyznał się już do obu morderstw i trafił do aresztu.
Skandaliczna opieszałość policji wywołała powszechne oburzenie w Rumunii. Mieszkańcy Rumunii postanowili wyjść na ulice i protestować przeciwko władzy oraz przepisom prawnym, które prowadzą do takich sytuacji jak ta z udziałem zamordowanej. Pod presją społeczną premier Vasilica-Viorica Dancila odwołała ze stanowiska szefa rumuńskiej policji Ioana Budę oraz dwóch wysokich urzędników administracji regionalnej. Zapowiedziała przy tym również przeprowadzenie referendum ws. zaostrzenia kar dla gwałcicieli, pedofilów oraz sprawców zabójstw.