Najpierw byli konwojowani kilkaset kilometrów. Później przez kilka godzin czekali na granicy z Armenią w długiej kolejce wojennych uciekinierów. - W moim kraju trwa straszna wojna - nie ma złudzeń Gruzinka Nana Ulańska. Uciekła ze stolicy kraju Tbilisi z mężem Polakiem Markiem Ulańskim, matką Nunu Imnaishvili i ośmioletnią córką Patrycją. Spędzali w Gruzji wakacje. Decyzja o powrocie była natychmiastowa, inaczej być nie mogło. W Polsce Ulańscy zostawili dwójke dzieci. - Jednak tam, w Tbilisi, w okolicach Gori, została z kolei cała moja rodzina, kuzyni, ich małe dzieci... serce się rozrywa, że ty jedziesz i patrzysz, że oni tam nie mają dokąd uciekać - mówi Nana.
Opowiada nam o swoim kraju ogarniętym chaosem i wojną. - Podczas bombardowań Gori moi znajomi siedzieli godzinami w małej komórce w 35 osób. Inni uciekali w góry. Schroniła się tam też jedna Polka. Wiem, że żyje! Dzwoniłam wczoraj do niej, namawiałam do powrotu - opowiada Nana. Wczoraj po południu do Polski wróciło kolejnych 70 Polaków. W nocy miał przylecieć następny samolot z Gruzji.