Trzech mężczyzn pod wodzą neurochirurga z Malibu ocaliło całą ulicę przed pożarami. Strażacy mówili, że nie mogą nic zrobić
Wielkie pożary nadal trawią okolice Los Angeles, wieje silny wiatr, pojawiają się kolejne nakazy ewakuacji. Według różnych doniesień potwierdzono śmierć od 12 do 24 osób. Kilkanaście tysięcy domów spłonęło, zwłaszcza w Pacific Palisades. Rezydencje tracą nawet największe gwiazdy, takie jak Mel Gibson czy Anthony Hopkins. Wokół słychać głosy pełne zaskoczenia kompletną bezradnością służb wobec kataklizmu. Wiele relacji świadków mówi o rozprzestrzeniających się pożarach i braku strażaków w okolicy. Rzeczywiście, gdy spojrzy się na filmy i zdjęcia pokazujące pożary w Kalifornii, nie widać tłumu strażaków i zatrzęsienia wozów pożarniczych, nie wspominając o wojsku, które w takiej sytuacji, zdawałoby się, powinno walczyć z żywiołem od wielu dni. "Przez długi czas nie widziałem żadnej policji, strażaków, ani na ziemi, ani w powietrzu. Pożar rozprzestrzeniał się tak szybko, a tam nikogo nie było" - mówi jeden z mieszkańców Pacific Palisades dla "Washington Post". Także Chester Griffiths (62 l.), neurochirurg z Malibu, usłyszał od strażaków, że musi poradzić sobie sam, bo samoloty gaśnicze nie mogą latać ze względu na warunki pogodowe, a najlepiej, żeby uciekał. Ale on nie odpuścił.
„Szczerze mówiąc, to wszystko działo się pod przewodnictwem mojego taty. Jest mistrzem; ma mentalność wojownika”
Jak pisze "The Telegraph", dzielny neurochirurg chwycił węże ogrodowe, zmobilizował syna i jednego z sąsiadów. Razem niczym w hollywoodzkim filmie katastroficznym stawili czoła żywiołowi i wygrali. „W pewnym momencie zacząłem pakować samochód, a potem po prostu postanowiłem, że nie pozwolę, żeby mój dom spłonął, bez względu na wszystko” – powiedział "The Telegraph" Clayton Colbert, sąsiad Griffithsa. Syn Griffitha dodał, że to jego ojciec zmobilizował grupę do działania i był jej siłą napędową: „Szczerze mówiąc, to wszystko działo się pod przewodnictwem mojego taty. Przygotowywał się do tego od tak dawna. Jest mistrzem; ma mentalność wojownika” – powiedział dumny syn. Przez pięć długich dni i nocy mężczyźni walczyli o to, by płomienie nie dotarły na ich ulicę. Szczęśliwie jakimś cudem wystarczyło im wody, ziemi i piasku do tłumienia zarzewi pożarów. Potem pogonili grasujących w okolicy szabrowników. Niestety, większość historii mieszkańców tej okolicy nie ma szczęśliwego finału. Tymczasem są już pierwsze pozwy. Mieszkańcy Altadeny wchodzącej w skład metropolii Los Angeles złożyli pozew przeciwko spółce Southern California Edison. Jak przekonują, wadliwe urządzenia przesyłające prąd wywołały jeden z pożarów, Eaton Fire, który zniszczył 5 tysięcy budynków. Inne teorie związane z pożarami mówią też o fajerwerkach, a nawet podpaleniach. Oby mieszkańcy nie odpuścili niczym chirurg i jego sąsiedzi z Malibu i poznali prawdę o tym, co wydarzyło się z ich domami i kto jest temu winien.