Na temat katastrofy Concordii wiadomo coraz więcej. Najnowsze ustalenia dotyczą uszkodzeń statku i zachowania załogi.
Wiadomo już, że po uderzeniu w skały wycieczkowiec był skazany na zatonięcie. Uszkodzenie kadłuba było tak poważne, a woda wdzierała się do wnętrza tak szybko, że nie było sposobu, żeby ustabilizować przechylającą się jednostkę. Załoga musiała o tym wiedzieć, bo wykonała jedyny słuszny manewr. Wprowadziła statek na jeszcze płytsze wody, żeby zapobiec jego przewróceniu.
W historii całej katastrofy jest jeszcze tylko jedno pytanie: Dlaczego i właściwie po co Concordia płynęła tak blisko wyspy Giglio?
Tu można już tylko spekulować. Jak pisze "Daily Telegraph", nie wykluczone, że kapitan Francesco Schettino chciał wykonać morski odpowiednik lotniczego fly-by (przelotu na niskim pułapie) w pobliżu Giglio.
Ponoć robił tak już nie pierwszy raz. W sierpniu ubiegłego roku statek przepłynął w pobliżu wyspy i uruchomił syrenę. Po tym wydarzeniu - donosi "Daily Mail" - miejscowy burmistrz miał wysłać kapitanowi gratulacyjnego maila.
Z kolei "Daily Telegraph" pisze, że tradycja podpływania do Giglio rozpoczęła się, gdy żona jednego z byłych już oficerów Costa Concordia zamieszkała na wyspie, a załoga specjalnie podpływała blisko, by ja pozdrowić. Oficjalnie żadnych z tych doniesień śledczy nie potwierdzają.