- Kiedy byłam małą dziewczynką, ulicami Krakowa już od 6 grudnia aż do Wigilii wędrował Święty Mikołaj. Nie pamiętam, którego dnia przyszedł do nas do mieszkania (z pewnością załatwili to rodzice), ale... wkroczył z saniami, w towarzystwie prześlicznego Anioła i szkaradnego Diabła! Anioł rozdawał paczuszki ze słodyczami, a Diabeł rózgi. Strasznie byłam przejęta. Okropnie bałam się Diabła, bo nie zawsze byłam grzeczna; podbiegam do niego i krzyknęłam: "Wyrzuć te rózgi, wyrzuć!". Następnie w rekordowym tempie wyrecytowałam paciorek Mikołajowi i w nagrodę dostałam czekoladki.
Moi synowie przeżyli wizytę Świętego Mikołaja już na emigracji. Zebraliśmy się w gronie znajomych z dziećmi i zaprosiliśmy przebranego kolegę. Chłopcy coś nie dowierzali temu Mikołajowi... Najpierw sprawdzali, czy wszyscy tatusiowie są obecni, w końcu postanowili zrobić z gościem wywiad. Zadali mnóstwo pytań, np. skąd przyjechał, jak długo trwała droga. W końcu syn pyta: "Mikołaju, a jak masz na imię?". Kolega popatrzył na nas i poważnie orzekł: "Święty". Ku naszemu zdziwieniu, jakoś przekonało to dzieci i wizyta potoczyła się dalej bez przeszkód, wraz z rozdaniem prezentów. Teraz jako instruktorka ZHP przekazuję tradycje świąteczne następnym pokoleniom. Od wielu lat jestem także jedną z organizatorek zabawy mikołajkowej w Fundacji Kościuszkowskiej. Pomaga mi obecnie już dorosły syn...