Możemy mieć żal do nich, że nie pomyśleli o potomnych, ale będą to żale bezpodstawne. Chrześcijaństwo, czy się to komuś podoba czy nie, wywodzi się z judaizmu. A w nim obowiązywał i nadal obowiązuje zakaz przedstawiania Boskiego wizerunku (podobnie zresztą jak w islamie oraz w protestantyzmie). Upłynąć musiało parę wieków nim chrześcijanie odeszli od tej zasady. Najstarszym zachowanym wizerunkiem Jezusa jest – dziś tak to się określa – graffiti z ruin kościoła w Dura Europos (Syria) datowane na rok 235. To scena z wyleczenia paralityka (opisanego w Ewangelii św. Marka). W katakumbach św. Kaliksta przy Via Appia w Rzymie współczesności doczekał malunek przedstawiający Chrystusa jako dobrego pasterza niosącego na barkach zagubioną owcę. Jego powstanie datuje się na ok. 250 r. W Muzeach Watykańskich można zobaczyć pokrywę z sarkofagu (datowanie na koniec III w.), na którym wyrzeźbiono scenę przedstawiającą trzech magów składających pokłon narodzonemu Jezusowi. A im dalej od czasów, w których Jezus żył i nauczał, tym więcej jego różnorakich wizerunków. Dodajmy: będących wypadkową różnych trendów – od artystycznych po polityczne.
O ile rysunek, fresk czy rzeźba przedstawiająca oblicze Chrystusa to wytwór ludzkiej ręki i wyobraźni artysty, o tyle są takie przedstawienia Jego Osoby, co do których istnieją poważne wątpliwości, czy aby są autorstwa ludzkiego. Mowa o Całunie Turyńskim (choć nie tylko, np. chusta z Oviedo, w którą miała być owinięta głowa martwego Jezusa i na której to odbiło się jego oblicze i podobna z Manoppello). Dla jednych to namacalny dowód zmartwychwstania Joszuy z Nazaretu. Dla innych dzieło genialnego artysty, który nie wiedzieć czemu, jak i po co stworzył negatywowy obraz Jezusa Ukrzyżowanego. Jego twarz, co każdy może sprawdzić w internecie, choć zniekształcona masakrą, jest zupełnie inna od wyobrażeń przedstawianych w sztuce chrześcijańskiej. Syndolodzy (specjaliści od badań nad Całunem) szukają wciąż potwierdzenia lub zaprzeczenia oryginalności tego lnianego płótna. A na nim odbicie brodatego, długowłosego i wcale nie mikrej postury mężczyzny. Jakże całkiem inny od tego, jakiego widuje się na świętych obrazkach.
Polecany artykuł:
„Wizerunek Chrystusa nie jest jednak fotografią Boga. W wizerunku Ukrzyżowanego widzimy przede wszystkim żywot Jezusa – zwłaszcza jego żywot wewnętrzny. Uzyskujemy dzięki niemu zdolność widzenia, w którym zmysły otwierają się i przekraczają siebie” – tłumaczył dziennikarzowi Peterowi Seewaldowi (wówczas) kardynał Joseph Ratzinger. Wyjaśnienie godne filozofa i raczej do filozofów adresowane. Tymczasem lud, niekoniecznie wierzący, chciałby wiedzieć, jak wyglądał Jezus. I w dużej mierze z tego powodu naukowcy nie ustają w staraniach, by tę ciekawość, a może potrzebę, zaspokoić. W gronie takich badaczy wyróżnił się Richard Neave, specjalista od rekonstrukcji twarzy na potrzeby kryminalistyki z Uniwersytetu Manchesterskiego. Naukowiec wyszedł z założenia, że skoro Jezus pochodzi z Galilei, to musiał być względnie podobny do mu współczesnych ziomków.
W 2015 r. kryminolog na podstawie czaszek Galilejczyków odtworzył wizerunek przeciętnego reprezentanta tzw. nizin społecznych, z których wywodził się Jezus. W internecie można zobaczyć efekt jego pracy. Rozbija w pył standardowe wyobrażenie Chrystusa. Brodaty – tak. To w Galilei było powszechne. Długie włosy – nie, obowiązywały krótkie (w „Listach do Koryntian” św. Paweł zauważa, że długie włosy są dla mężczyzn niewskazane). Typ urody – śródziemnomorski z Azji Mniejszej, ciemna skóra. Raczej niski (jak na dzisiejsze uważanie), ale krępej budowy. Jednym słowem: nie taki, jak się Go powszechnie wyobraża. Bliższa wyobrażeniom (oczekiwaniom) jest rekonstrukcja przeprowadzona w 2020 r. Sporządził ją holenderski fotograf Basa Uterwijk z pomocą algorytmów sztucznej inteligencji.
Można byłoby zastanawiać się, dlaczego wielu pragnie wiedzieć, jak wyglądał Jezus, a nie przeszkadza im, że nie wiadomo, jak wyglądał Mieszko I (brak artefaktów ukazujących jego oblicze) albo faraon Cheops (jedna figurka 10-centymetrowej wysokości). Jedni mają takie wątpliwości, a inni wręcz przeciwnie. I w gronie tych ostatnich są filmowcy. W ich dziełach każdy może znaleźć Jezusa podług swego wyobrażenia. Takich filmów fabularnych nakręcono dziesiątki, jeśli nie setki. Od „Męki Chrystusa” (La Passion di Christo) z 1896 r., przez kontrowersyjne „Ostatnie kuszenie Chrystusa” (The Last Temptation of Christ) Marina Scorsese, po słynną (wręcz dokumentalną wizję Mela Gibsona) „Pasję” (The Passion of the Christ) z 2004 r. Czy Jezus był blondynem, czy brunetem? Niskim czy wysokim? Dla tych, którzy są przekonani, że istniał, nie powinno być to ważne. Chociaż… ciekawość rzecz ludzka, więc filmowcy i rekonstruktorzy mają nieograniczone pole do popisu.
Polecany artykuł: