Dla Obamy Europa nie jest priorytetem

2009-04-05 11:34

Tygodniową podróż prezydenta Stanów Zjednoczonych po Starym Kontynencie ocenia specjalnie dla "Super Expressu" Christoph von Marschall, biograf Baracka Obamy.

"Super Express": - W Europie gości prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama. Z jego wizytą mieszkańcy Starego Kontynentu wiązali wiele oczekiwań...

Christoph von Marschall: - Zacznijmy od tego, że Europa powinna zdać sobie sprawę, iż wszystkie problemy międzynarodowe, które są dyskutowane podczas obecnej wizyty prezydenta Obamy, nie są dla niego priorytetowe. Dotyczy to zarówno szczytu G20 w Londynie, szczytu NATO w Strasburgu, jak i szczytu Unii Europejskiej w Pradze. Obecnie musi on walczyć z wielkim kryzysem gospodarczym w USA i to przede wszystkim zajmuje jego i amerykańskie media. Międzynarodowy aspekt tego kryzysu, czyli fakt, że dotarł on do Europy, nie jest przedmiotem większego zainteresowania zarówno amerykańskich władz, jak i amerykańskich mediów. A zatem Stany Zjednoczone koncentrują się dziś na sprawach krajowych, takich jak np. upadek przemysłu samochodowego.

- Pierwszym punktem wizyty amerykańskiego prezydenta był szczyt najbogatszych państw świata - G20 - w Londynie.

- Najważniejszym zadaniem, jakie stało przed prezydentem Obamą podczas rozmów z przywódcami państw G20, było zmniejszenie wrażenia, że istnieje duża sprzeczność między USA a Europą jeśli chodzi o strategię wychodzenia z kryzysu. Moim zdaniem komentatorzy tego szczytu trochę przesadzali, twierdząc, że Stany wydają dużo pieniędzy na ratowanie gospodarki, a Europa w tej kwestii nie robi niemal nic. Trzeba bowiem podkreślić, że USA i państwa Unii Europejskiej mają zupełnie inne systemy gospodarcze. Ameryka nie ma np. systemu socjalnego, dlatego na wydatki socjalne, tj. pomoc dla bezrobotnych, pomoc w ich przekwalifikowaniu i pomoc w opłaceniu przez nich usług zdrowotnych przeznaczono wielką kwotę w ramach pakietu ratunkowego dla amerykańskiej gospodarki - 50 proc. z łącznej sumy 780 mld dolarów. W Europie wszystko to finansowane jest z systemu socjalnego. Po drugie, Europa najbardziej boi się inflacji, podczas gdy Ameryka śmiało wydała pieniądze na wspomniany pakiet ratunkowy. W USA strach przed inflacją zastępuje obawa przed ogólnym krachem, podobnym do tego z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Amerykanie są po prostu bardzo pragmatyczni i robią to, co jest teraz potrzebne. Problemami, które pojawią się w dalszej perspektywie, będą się martwić później.

- Mimo tych różnic w Londynie coś jednak udało się osiągnąć?

- Europa z wielkim zadowoleniem przyjęła zgodę Obamy na zwiększenie interwencji i kontroli państwa nad rynkami finansowymi, czemu sprzeciwiał się poprzedni prezydent Bush.

- Trwa szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego w Strasburgu. Jakich rozwiązań możemy się spodziewać?

- Podczas szczytu NATO po raz kolejny mamy do czynienia z kolosalną różnicą między tym, co oficjalne, a co realne, czyli problemami, które naprawdę trapią świat. Oficjalne przemówienia są utrzymane w duchu przyjaźni i harmonii, szczególnie w kontekście obchodów 60. rocznicy założenia Sojuszu. Nie usłyszymy za wiele o tym, że Stany życzą sobie, by wysyłać do Afganistanu więcej żołnierzy, a Europa kładzie bardziej nacisk na odbudowę cywilnych struktur władzy w tym kraju. Afganistan nie jest oczywiście jedyną kwestią sporną między sojusznikami. Mają oni też zupełnie inne podejście do kwestii zasadniczych - czym jest ten pakt. Czy ma on służyć przede wszystkim obronie sojuszników, czego chce Europa, czy jest to organizacja, która w zasadzie może służyć do rozwiązywania problemów na całym świecie, który to model realizuje Ameryka.

- Dlaczego Ameryka nie poparła kandydatury Radka Sikorskiego na sekretarza generalnego NATO?

- Wasz minister spraw zagranicznych robi tu, w Stanach, bardzo dobre wrażenie. Amerykanie znają go i cenią. Ale prezydent Obama prowadzi swoją politykę w bardzo trzeźwy sposób. Kalkuluje, co jest korzystne dla Stanów, a co nie. I tak, patrząc na sprawę pod kątem użyteczności dwóch kandydatów - Sikorskiego i premiera Danii Rasmussena - dla USA, nie zauważymy wielkich różnic. Obaj są wystarczająco proamerykańscy. Z całą pewnością jednak polski sekretarz generalny NATO powodowałby spięcia z Rosją. A Obama po prostu nie chce podejmować takiego ryzyka, skoro ma inne opcje.

- Przed prezydentem Obamą jeszcze spotkanie z przywódcami Unii Europejskiej w Pradze. Czy podzielona Unia, pod czeskim przywództwem reprezentowanym w osobie zdymisjonowanego premiera Topolanka, może coś osiągnąć podczas tych rozmów?

- Wizyta prezydenta Obamy w Pradze i rozmowy z przedstawicielami UE to nic więcej, jak tylko kurtuazja. Amerykanie mają wielkie trudności w zrozumieniu, na czym polega idea UE. USA to państwo narodowe i Amerykanom trudno pojąć, że można kompetencje państwowe oddać jakiejś organizacji. Gdy władze USA mają jakiś problem związany z Europą, dzwonią nie do Brukseli, tylko do Londynu, Paryża czy Berlina, czasem do Warszawy. Oni myślą bilateralnie, nie multilateralnie.

- Pozostaje jeszcze kwestia tarczy antyrakietowej...

- Tu, w Waszyngtonie, media w ogóle się tym nie zajmują. Jeżeli była mowa o czymkolwiek związanym z tą wizytą, to tylko o G20 i NATO.

- Tygodniowa wizyta zagraniczna głowy supermocarstwa to bardzo długo. Jak oceniają to Amerykanie?

- Amerykanie patrzą na tę podróż nie pod kątem efektów, ale wizerunku - jak Obama reprezentuje ich na zewnątrz. Mają przy tym nadzieję, że Europa będzie bardziej lubić USA za prezydentury Obamy niż za kadencji prezydenta Busha. Amerykańskie media dużo uwagi poświęcają temu, z kim Obama się spotka, jaka atmosfera towarzyszy tym spotkaniom. Bardzo ważną pracę wykonuje Michelle Obama. Amerykanie cieszą się, że Europa interesuje się nią i czują, że wróciły te dobre czasy, gdy pierwsze damy USA były prawdziwymi gwiazdami światowymi.

Christoph von Marschall

Dziennikarz, historyk, korespondent niemieckiego dziennika "Der Tagesspiegel" w USA, autor książki "Barack Obama. Czarnoskóry Kennedy"

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki