"Super Express": - Jak ocenia pani tournee prezydenta Obamy?
Helle C. Dale: - Mam mieszane uczucia. Głównym rezultatem jest, spodziewane zresztą, porozumienie z Rosją o redukcji głowic nuklearnych. Jego warunki nie są jednak dla USA szczególnie korzystne - nie odniesiono się do broni konwencjonalnej, w której Kreml musiałby poświęcić więcej.
- Było jednak kilka pozytywów. Poprzedników Obamy nie było stać na spotkanie z antyputinowską opozycją w Rosji.
- Docenienie opozycji i organizacji pozarządowych zwalczanych przez Kreml było jednym z dwóch najlepszych punktów tego tournée. Clinton i Bush nie zdecydowali się na podobny krok, co było błędem. Drugi pozytywny aspekt to wybór Ghany jako miejsca pierwszej wizyty w Afryce. Mimo że naturalna była Kenia, jako miejsce urodzin ojca prezydenta, ale to Ghana stanowi pozytywny przykład rozwoju demokracji i jej dobrodziejstw.
- I na tym koniec plusów?
- Niestety. Obama po prostu nie ma głębszej wiedzy na temat spraw międzynarodowych. Ale gdzie miał ją zdobywać, skoro do niedawna był tylko lokalnym politykiem z Chicago. Polacy świetnie wiedzą, że dobra wola nie wystarczy, żeby przekonać Moskwę.
- Podobne obawy żywiono wobec Billa Clintona, a jego prezydentura okazała się dla naszej części świata dość udana.
- Wiele decyzji zostało wówczas wymuszonych na Białym Domu przez republikańską większość w Kongresie. Dziś jej zabraknie. I choć za sprawy zagraniczne odpowiada w rządzie Hillary Clinton, to sekretarz stanu nie towarzyszyła prezydentowi w tej ważnej podróży. Nieprzypadkowo. Najważniejsze decyzje zapadają w bezpośrednim otoczeniu Obamy, a on będzie zwracał uwagę głównie na relacje z przywódcami największych państw. Może być to odczytane jako brak wsparcia dla tych mniejszych, szukających w kontaktach z Waszyngtonem gwarancji bezpieczeństwa.
Helle C. Dale
Ekspert ds. międzynarodowych, z-ca dyrektora generalnego Instytutu Studiów Międzynarodowych w konserwatywnym think tanku Heritage Foundation