Przez cały miniony weekend, a także w poniedziałek w różnych amerykańskich metropoliach – także w Nowym Jorku – pod budynkami „Immigration” oraz więzieniami imigracyjnymi odbyło się aż 50 manifestacji. Obok działaczy walczących o reformę stały nawet małe dzieci, które zostały sierotami, bowiem ich rodzice zostali już deportowani lub czekają na wydalenie ze Stanów.
– Czujemy się oszukani! Kiedy prezydent potrzebował głosów imigrantów, to wiedział jak to zrobić, potrafił pięknymi słowami obiecać, że w końcu „naprawi” kulawe prawo imigracyjne. Nie zrobił tego za pierwszej kadencji. I po raz kolejny obiecał reformę ubiegając się o reelekcję. On swoje dostał, a my? – mówiła na jednym z wieców w Arizonie Natally Cruz. – Chcemy, by prezydent nas wysłuchał i nakazał swojej administracji wstrzymanie nieludzkich deportacji. Niektóre osoby, będące tutaj dzisiaj z nami mają swoich mężów, żony, ojców czy matki w więzieniu imigracyjnym, przed którym tu protestujemy. I drżą o to, że już ich nie zobaczą... – mówiła dalej.
Oficjalne dane świadczą, że przypisywanie Obamie określenia „Deporter in Chief” (gra słów od Commander in Chief - jak w USA określa się prezydenta) jest jak najbardziej słuszne. Od kiedy został po raz pierwszy prezydentem, ze Stanów deportowano już ponad 2 miliony osób. W chwili obecnej – choć nie podaje się oficjalnie dokładnej liczby – więzienia imigracyjne są przepełnione. I – jak mówią organizatorzy ostatnich protestów – znajdują się tam nie tylko osoby, które mają na kontach przestępstwa kryminalne. Sporą grupę stanowią ci, których jedynym przewinieniem jest „przeterminowanie” pobytu...