Iranka ponad siedem lat czekała w celi więziennej na wykonanie wyroku śmierci. Skazano ją w 1997 roku za bestialskie zgładzenie Behzada Moghaddama, szefa policji na wyspie Kish w Zatoce Perskiej. Twierdziła, że chciał ją zgwałcić. Aby się ratować, najpierw zasztyletowała policjanta, a później obcięła mu penisa i jeszcze położyła go na piersi zamordowanego.
Zbrodnia ta wywołała w Iranie mieszane uczucia. Kobiety podzieliły się na dwa obozy: przeciwniczek "mścicielki" i jej zażartych zwolenniczek. W tym muzułmańskim kraju przedstawicielki słabej płci nie mają bowiem jedwabnego życia. Mężczyźni mogą w zasadzie wszystko. Jak im żona "podpadnie", wolno im nawet z premedytacją zabić. I nie ma na nich paragrafu. Bo mogą zawsze powiedzieć, że ich małżonka zdradziła. A zdrada karana jest śmiercią, co wynika wprost z szariatu, islamskiego prawa obowiązującego w rządzonym przez kler Iranie. Podobnego rodzaju "sprawiedliwość" wymierzana jest i na wsi, i w mieście.