Jerzy i Angela Dyczyńscy próbują poruszyć niebo i ziemię, by potwierdzić swoje dobre przeczucia: "Coś mi mówi, że przeżyła nie tylko Fatima, także 17-letni chłopak" - napisał nam SMS-em doktor Jerzy. Mijają kolejne dni od katastrofy malezyjskiego samolotu, a on nie traci nadziei. - Przecież Bóg powiedział mi, że odda córkę, a jego przyrzeczenia są nieodwołalne - mówi "Super Expressowi".
Zobacz też: Ktoś zaopiekował się naszą Fatimą. Państwo Dyczyńscy wierzą, że ich córka żyje
Wierzy, że Bóg cały czas ich prowadzi: - To dzięki boskiej interwencji udało nam się dotrzeć do miejsca katastrofy. W Doniecku trafiliśmy na ciężki ostrzał, potem spotkaliśmy holenderskich dziennikarzy, którzy nam pomogli - opowiada pan Dyczyński. Na razie zostają w Kijowie. Rozprowadzili zdjęcie córki po rejonie katastrofy i mają nadzieję na odzew Ukraińców. A co, jeśli badania DNA wykażą, że Fatimy jednak nie ma wśród żywych? - Wtedy je powtórzymy, by mieć stuprocentową pewność - mówi doktor. Rodzice chcą też kontynuować dzieło swojej córki. - To było jej przesłanie, by postęp technologiczny służył ludzkości. Teraz naszą misją jest walka o pokój i przyjaźń. Chcemy działać na rzecz bezpieczeństwa lotów, by trasy samolotów nie przebiegały już nad wojennymi terenami, by maszyny były lepiej zabezpieczone przed katastrofami - mówi nam pan Dyczyński. Z miejsca tragedii rodzice Fatimy zabrali cztery słoneczniki. Chcą oddać je czterem ważnym osobom w życiu córki, w tym obu jej babciom.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail