Wraz z międzynarodowymi sukcesami południowokoreańskich zespołów gatunku K-pop, takich jak BTS i Blackpink, przedstawiciele Pjongjangu w Korei Północnej rozprawiają się z muzyką pop. Dyktator Kim Dzong Un ma być coraz bardziej zaniepokojony zagranicznymi wpływami w odizolowanym od świata narodzie i nie podoba mu się, że zagraniczne zespoły są tak popularne w jego kraju.
PRZECZYTAJ Kim Dzong Un chciał WYKRAŚĆ szczepionki? Korea Południowa odkryła atak
Na jednym z propagandowych portali reżimu pojawił się artykuł, który porównuje muzykę pop do niewolnictwa. Według autorów muzycy czy wokaliści są zobowiązani do „niewiarygodnie nieuczciwych umów”. Wyjaśniono, że artyści są „zobowiązani do niewiarygodnie nieuczciwych kontraktów od najmłodszych lat, są przetrzymywani podczas szkoleń i traktowani jak niewolnicy po tym, jak zostali okradzeni z ciała, umysłu i duszy przez głowy okrutnych i skorumpowanych konglomeratów związanych ze sztuką”.
Polecany artykuł:
Artykuł wywołał niemałe poruszenie w branży muzycznej. Keith Howard z London School of Oriental and African Studies powiedział, że jedyna wytwórnia płytowa w Korei Północnej jest „własnością państwa” i dozwolone są tylko zatwierdzone występy. Sprawę skomentował dla telewizji CNN. - Nie ma dowodów na to, że ludzie tworzą własną muzykę poza tym, co jest dozwolone - wyjaśnił Howard. - Nie masz nawet prawa do tworzenia nowych słów (do istniejących piosenek), a gdybyś to zrobił, musiałbyś być niesamowicie ostrożny, ponieważ gdyby zostały uznane za nieodpowiednie, miałbyś kłopoty - dodał.
ZOBACZ GALERIĘ: Kim Jong Un. Dyktator ukrywa się w luksusach