"Washington Post" atakuje Elona Muska za wpisy o pożarach w USA. Komisja Europejska też zajmie się platformą miliardera. O co chodzi?
Temat pożarów w Los Angeles, chociaż wyjątkowo szokujący i spektakularny, pomału znika ze światowych mediów. Tysiące ludzi straciło dobytek życia i na pewno nie tylko oni zadają sobie pytania o to, co właściwie się stało i czy naprawdę władze Los Angeles zrobiły wszystko, co w ich mocy, by zapobiec kataklizmowi i zminimalizować jego skutki. Krytyka spadła na Karen Bass, panią burmistrz Los Angeles, która obcięła wcześniej fundusze na straż pożarną, choć przecież niszczycielskie pożary to znany i powtarzający się problem w okolicy. O niedofinansowaniu mówili w wywiadach sami strażacy. Nie jest to teoria spiskowa, a fakt. Jest też faktem, że w straży pożarnej Los Angeles wydawano co najmniej 300 tysięcy dolarów rocznie na program "różnorodności", choć jednocześnie zabierano pieniądze na gaszenie pożarów. Pojawiają się doniesienia o za małej ilości strażaków, na zdjęciach faktycznie widać dziwnie mało ekip ratowniczych. Jeden z mieszkańców mówił dla "Washington Post", że ogień rozprzestrzeniał się szybko, ale nigdzie nie było widać wozów strażackich. Teraz jednak ten sam "Washington Post" o dziwo przeciwstawia się drążeniu tematu pożarów, choć przecież trudno o temat ważniejszy nie tylko dla Kalifornii. Tak przynajmniej można zrozumieć atak na Elona Muska na łamach tej gazety.
Amerykański dziennik uważa, że Elon Musk szerzy dezinformację i dzieli społeczeństwo
Elon Musk wykorzystuje swoją platformę społecznościową X do szerzenia dezinformacji na temat pożarów w Kalifornii – napisał amerykański dziennik. „Musk wielokrotnie wspierał twierdzenia, że inwestycje straży pożarnej w Los Angeles w programy różnorodności, równych szans i włączenia kosztują życie, będąc marnowaniem pieniędzy, które można by wydać na reagowanie na katastrofy, sugerując, że zniszczenia można by złagodzić, gdyby zatrzymano więcej białych mężczyzn” - pisze "Washington Post". Jak dodaje, Elon Musk "bagatelizuje" rolę zmian klimatycznych w pożarach, a demokratyczne władze Kalifornii oskarża o "złe zarządzanie". Według pracowników tego dziennika platforma X promuje niewłaściwe wpisy wśród rekomendowanych wiadomości. „Spośród czterech najlepszych postów, w tym Muska, trzy pochodziły od konserwatystów obwiniających Demokratów za zniszczenia” – pisze "WP", wyraźnie mając na myśli, że to źle, choć władze zniszczonego regionu to ewidentnie Demokraci i sami strażacy twierdzą, że zaniedbania były.
"Znane konta, takie jak Muska, rozpowszechniają fałszywe lub dzielące narracje na temat reakcji państwa"
„Kiedy znane konta, takie jak Muska, rozpowszechniają fałszywe lub dzielące narracje na temat reakcji państwa, może to utrudnić osobom dotkniętym katastrofą znalezienie wiarygodnych informacji” – piszą dziennikarze "Washington Post"", sugerując, że krytykowanie działań konkretnych polityków w związku z pożarowym kataklizmem jest złe, a podawanie w wątpliwość podejścia liberalnych władz L.A. do finansowania straży to coś niedopuszczalnego. „Wykorzystanie X przez Muska do podsycania oburzenia i teorii spiskowych na temat katastrofy pokazuje, w jaki sposób platforma, postrzegana niegdyś jako globalne centrum najświeższych wiadomości, przekształciła się w megafon dla poglądów politycznych jej właściciela” - dodaje "WP". Przypomnijmy, że Elon Musk został także antybohaterem Komisji Europejskiej. 21 stycznia w Strasburgu odbędzie się debata Parlamentu Europejskiego "Konieczność egzekwowania ustawy o usługach cyfrowych w celu ochrony demokracji na platformach mediów społecznościowych, w tym przed zagraniczną ingerencją i stronniczymi algorytmami", de facto mającą być debatą nad platformą X i Elonem Muskiem. Komisja Europejska może stwierdzić, że platforma ta narusza przepisy UE. Na razie nie ma mowy o blokowaniu, tylko o "przyglądaniu się". Trudno oprzeć się wrażeniu, że przy całej podejrzliwości, z jaką powinno się traktować poczynania Elona Muska, nie powinno się nawoływać do cenzury. Skoro treści wrzucane do sieci przez miliardera są dezinformacją, powinno się z nimi polemizować i je prostować w bardziej merytoryczny sposób, niż mówienie o "dzielącej narracji".