Przeglądu kandydatów do europarlamentu z całej Europy dokonał kontrowersyjny dziennik "The Independent". Jakie były jego efekty? Otóż okazało się, że tegoroczne wybory mogą być dla jednej z najważniejszych eurpejskich instytucji bardzo niebezpieczne. Wszystko przez to, że w wielu krajach traktowane są drugorzędnie, a to daje szanse małym nic nieznaczącym ugrupowaniom i osobistościom bardzo wyrazistym.
Rzecz w tym, że najbardziej rozpoznawalni kandydaci to nie tylko gwiazdy oper mydlanych i piękne kandydatki wysuwane przez Silvio Berlusconiego. Do PE zamierzają kandydować dziesiątki osób powiązanych z organizacjami uznawanymi za niebezpieczne. W ten sposób zyskują rozpoznawalną markę, a ignorancja, jaką często popisują się wyborcy, powoduje, że do instytucji Unii dostają się ludzie jawnie deklarujący niechęć do zjednoczonej Europy, a nawet faszyzujący ekstremiści.
Tak jest na przykład z Brytyjską Partią Nacjonalistyczną. Sondaże pokazują, że jedno miejsce mają już pewne. A już teraz starają się zbudować silny sojusz z włoską Nową Siłą, która żąda wydalenia wszystkich cyganów.
Dlaczego to takie niebezpieczne? Ponieważ ekstremiści, do tej pory bagatelizowani, mają silnego sojusznika w postaci kryzysu. Populistyczne poglądy przemawiają do ludzi, a to daje im realną szansę na stworzenie własnej siły w PE.
Jeśli powstanie nowa eurosceptyczna frakcja, skupiona wokół konserwatystów, swoje miejsce w europarlamencie znajdzie też eurosceptyczny Libertas Declana Ganleya.
Do tej pory ekstremiści mogli tylko zakłócać i przeszkadzać w obradach. Ale teraz mogą mieć realny wpływ na władzę. Jak zauważa ironicznie "The Indepdent", może im w tym pomóc uchwalenie Traktatu Lizbońskiego. Wtedy bowiem Parlament Europejski będzie mógł wpływać na wiele dziedzin życia, przede wszystkim prawo imigracyjne, karne i politykę zagraniczną.