Zaczęło się od pamiątek po dziadku
Wszystko zaczęło się, kiedy po raz pierwszy pozwolono mi przeglądnąć rzeczy, jakie pozostały po moim dziadku. Miałem trzy lata, gdy zmarł. Nie pamiętam go zupełnie. Jednak to, co po sobie zostawił, i co odkryłem, mając czternaście lat, to były Skarby przez duże S. To one pozwoliły mi odkryć wspaniały świat fotografii. Byłem młodym chłopcem i w tamtym czasie interesowały mnie rzeczy bardziej materialne, mniej ulotne, jednak bakcyla musiałem mieć w sobie, gdyż szuflady dziadka z tysiącami zdjęć zrobiły na mnie ogromne wrażenie. To były fotografie z różnych okresów jego życia, ale nie tylko zdjęcia rodzinne. Były pejzaż, plener i artystyczne wizje świata. To była twórczość. Zupełnie inaczej spojrzałem na swojego antenata, ale co ważniejsze i co wpłynęło na całe moje życie, dostrzegłem wtedy, czym jest fotografia. Chciałem to robić.
Jako pamiątkę po dziadku dostałem mój pierwszy aparat fotograficzny Zenit 3M. I tak zaczęła się wielka przygoda. Zenit ten był oczywiście w pełni manualnym aparatem. Dzięki niemu poznawałem warsztat od podstaw. To ja decydowałem o świetle, o przysłonie i czasie otwarcia migawki, to ode mnie zależało, jak pokażę to, co widzę. Byłem zafascynowany.
Czas na fachową edukację
Po ukończeniu szkoły średniej rozpocząłem naukę w Studium Fotograficznym w Krośnie, skąd pochodzę. Tam właśnie poznałem tajniki technologii, kompozycji oraz historię fotografii. W 2002 roku zacząłem szukać nowych możliwości rozwoju. Chciałem podróżować. Polska była dla mnie za mała. Chciałem widzieć więcej, zobaczyć, jak żyją ludzie w innych zakątkach świata. Dowiedziałem się wówczas, że będę mógł wyjechać do USA. Na początku nie byłem pewien, jak miałoby to wyglądać, ale bardzo szybko przyłapałem się na tym, że już surfuję na fali. To było to. Dosłownie poczułem wiatr w skrzydłach. Rok później, w 2003 roku, wylądowałem na lotnisku JFK w Nowym Jorku. Ach ten pierwszy dzień i pierwsza noc, pełne wrażeń i gorączki. Niezapomniane wspomnienia.
Niezapomniane wrażenia
Z lotniska odebrali mnie znajomi z Polski, których poznałem, studiując fotografię. Pamiętam swoje podekscytowanie i wrażenia, kiedy opuszczaliśmy lotnisko i gdy po raz pierwszy zobaczyłem ogrom Nowego Jorku. Szerokie drogi, wysokie wieżowce, ogromne samochody. Tak jak mówi powiedzenie: "miasto, które nigdy nie śpi", mnóstwo ludzi, kórzy jak fala zalewali ulice, pędząc w pośpiesznym rytmie. Dla mnie już wtedy była to wizja artystyczna. Ten rytm życia. Te przypływy i odpływy. Oceaniczna fala. Chciałem to uchwycić na kliszy.
Życie jednak ma swoje prawa i nie zawsze daje nam tak szybko to, co chcemy. Musiałem trochę poczekać na spełnienie swoich marzeń. Swoje pierwsze dni spędziłem w Linden NJ, po czym nadszedł czas na pierwszą pracę, którą znalazłem w stanie Connecticut, gdzie mieszkam do dnia dzisiejszego.
Myślę, że od pierwszego dnia polubiłem Amerykę za jej charakter i nieograniczone możliwości. To kraj ludzi odważnych i przedsiębiorczych. Gdzieś w środku zrodziło się we mnie nowe marzenie bycia niezależnym, ustatkowanym i spełnionym człowiekiem.
Liczyłem tylko na siebie
Musiałem wziąć się w garść i zadbać o podstawowy byt. Swoją pierwszą pracę znalazłem na budowie. Trzy lata szkoły życia, ale też małych sukcesów. Karmiłem się nimi, uczyłem i zbierałem doświadczenia. To był ważny okres. Ugruntowałem się nie tylko materialnie, ale i nabrałem hartu ducha. W ciągu tego czasu udało mi sie skompletować nowy sprzęt fotograficzny. Nieco bardziej nowoczesny niż ulubiony pierwszy zenit. I tak nastąpiła kolejna zmiana w moim życiu.
Z początku swoją pasję traktowałem jako hobby. Uwieczniałem ulotne chwile. Przyglądałem się ludziom, poznawałem ich charaktery. Uczyłem się ich. Ale również fotografowałem rzeczy materialne, a więc samochody znajomych na wystawach, martwą naturę. Zdarzało się, że krajobraz, ale wtedy zawsze pamiętałem szufladę dziadka i jego artyzm.
Miłość była przełomem
Przełomowym momentem pobytu w Stanach, który pozwolił mi spełnić mój sen, było poznanie obecnej partnerki. Szczęście mi sprzyjało, ponieważ podobnie jak ja fascynowała się fotografią. Jednym słowem, dzieliliśmy pasję. W 2008 roku zrodził się pomysł, by postawić wszystko na jedną kartę, by zaryzykować. Kusiło mnie to, no i nie byłem sam. Właśnie wtedy jedni z naszych znajomych, którzy wiedzieli o naszej pasji fotografowania, poprosili nas o uwiecznienie dnia ich ślubu. Pomyślałem sobie: niby komercja, ale jakie możliwości. Ludzie, mnóstwo ludzi... Musiałem jednak sprawę przemyśleć. Moja odpowiedź nie była natychmiastowa - pamiętam swoją niepewność, jednak doskonale wiedziałem, czego pragnę. Zdecydowany byłem wypłynąć na głęboką wodę i stawić czoła wyzwaniu. Kiedy jak nie teraz? To było jak pytanie od losu: "To jak, Setlak, idziemy dalej?" - Ostatecznie powiedziałem: "Tak, z przyjemnością sfotografuję wasz ślub".
Był to mój pierwszy dolar zarobiony dzięki pasji, dzięki umiejętnościom, które już od lat pielęgnowałem. I warto było. Jeśli coś się lubi, trzeba o to dbać. Nasi znajomi byli szczęśliwi i zadowoleni ze zdjęć. Dla mnie był to bardzo pozytywny bodziec. Dzięki sukcesom mamy ochotę iść dalej. I u mnie zaowocowało to kolejnymi decyzjami, których nie żałuję. Nauczyłem się, że trzeba działać. Trzeba iść do przodu, jeśli chce się osiągnąć sukces. Trzeba mieć odwagę podejmować decyzje.
Później już było z górki
W drugiej połowie 2008 roku po raz pierwszy pojawił się się w Internecie adres www.karolsetlak.com. Moje życie nabrało tempa. Pracując na pełny etat, ciągle jeszcze na budowie, starałem się równocześnie rozwijać nowy biznes. Na początku pochłaniał znaczną część przychodów, szczególnie na stronę i reklamy.
Przełom lat 2008 i 2009, który przyniósł niespodziewane załamanie na rynku, który kładł firmy, dla mnie również był okresem przełomowym. Firma budowlana, z którą współpracowałem, straciła sporą cześć kontraktów, a te, które zostały, przesunięto w czasie. Nie chciałem jednak czekać. Nie chciałem siedzieć i liczyć na to, że coś się zmieni.
Po intensywnym kursie tworzenia stron internetowych w Colleague, zacząłem pracować w sklepie internetowym. Zmieniłem otoczenie, zmieniłem ludzi wokół. Było inaczej. Miałem więcej możliwości rozwoju fotograficznego warsztatu, a jednocześnie próby zaistnienia w branży. Pracując na początku dwa do trzech dni w tygodniu, każdą wolną chwilę poświęcałem na planowanie przyszłości. Chociaż to mało powiedziane, ja chciałem nie tylko zaplanować moją przyszłość, ja ją chciałem zaprogramować.
Każdy kolejny rok przynosił nam więcej zamówień. Mieliśmy już swoich fanów, którzy nas dopingowali. Moje umiejętności w firmie zostały docenione i sklep, dla którego pracowałem półtora roku, nominował mnie do pozycji szefa wydziału. To było świetne, to był awans, ale przecież nie tak wyglądał mój program.
Ponownie poczułem, że mam coraz mniej czasu na to, co naprawdę kocham i co chciałbym robić. Że meta z chorągiewką: "Fotografia moje życie" odsuwa się jak marchewka na kiju. A ja ją gonię jak ten królik. Pomimo dobrej pozycji po raz kolejny zmuszony byłem wybrać pomiędzy stałym i pewnym zarobkiem, stałą posadą a nieznanym wyzwaniem, jakie niosła fotografia.
W połowie 2013 roku sezon fotograficzny był u szczytu, a nowe kontrakty na 2014 rok szybko zapełniały wolne miejsca w kalendarzu. I to był ten moment. Moment, gdy stałem się zawodowym, pełnoetatowym fotografikiem. Zachęcony przez "SE", chciałbym serdecznie zaprosić do odwiedzenia mojego portfolio - http://karolsetlak.com/blog/ i pozostawienia komentarza.