We wtorek poszukiwany były policjant zabarykadował się w górskim domku w pobliżu ośrodka Big Bear Lake, ok. 150 km od Los Angeles. Gdy pierwsi oficerowie zbliżali się do budynku, zaczął strzelać. W wymianie ognia zginął jeden policjant, a drugi funkcjonariusz odniósł obrażenia. Przez okna wstrzelono granaty z gazem łzawiącym i wezwano Dornera do poddania się.
- Dosyć tego. Czas, żebyś zakończył tę krwawą jatkę - apelował do byłego podwładnego Andrew Smith, szef LAPD.
Chwilę potem w budynku słychać było pojedynczy strzał i pojawił się ogień, który szybko ogarnął rumowisko. Stacja CBS podała, że wewnątrz spalonego budynku są zwęglone zwłoki Dornera. Jednak policja zastrzega, że nie można jeszcze stwierdzić, czy jest to na pewno on. Konieczne są dokładniejsze badania, które mogą potrwać nawet tydzień.
Przypomnijmy, mężczyzna był podejrzewany o zamordowanie 3 lutego córki byłego wysokiej rangi funkcjonariusza policji oraz jej narzeczonego. Na swoim profilu na Facebooku Dorner wypowiedział prywatną wojnę byłym kolegom z policji. Oskarżył ich o zrujnowanie jego kariery i rasizm. Z policji został zwolniony dyscyplinarnie w 2008 roku za składanie fałszywych oświadczeń. Gdy opublikowano jego portret pamięciowy, bezskutecznie próbował ukraść łódź w San Diego i przedostać się do Meksyku. Podczas wymiany ognia postrzelił wówczas trzech oficerów, jednego śmiertelnie. Odtąd był najbardziej poszukiwanym człowiekiem w Stanach. Uciekinierem budzącym przerażenie na całym Południowym Zachodzie oraz w Meksyku, dokąd chciał uciec. Uzbrojonym i ekstremalnie niebezpiecznym - zanim wstąpił do policji, służył w Navy.
Na szczęście ta historia znalazła swój finał w małym górskim domku przy ośrodku wczasowym niedaleko San Bernardino. Nikt więcej z jego rąk już nie zginie.