Kto jest pani największym wrogiem politycznym?
– Wolę myśleć, że nie mam wrogów, tylko samych przyjaciół (śmiech). Ale oczywiście życie nie zawsze układa się po naszej myśli i zapewne jest wiele osób, którym nie w smak jest moje pchanie kija w polityczne mrowisko. Są to ludzie od lat traktujący odpowiedzialne stanowiska jako ciepłe posadki, a moja kandydatura jest dla nich realnym zagrożeniem. Pewnie uzbierałaby się ich spora grupa (śmiech). Najbardziej istotne jednak jest to, że ci ludzie myśląc, że działają na moją szkodę – m.in. propagując nieprawdziwe lub przeinaczone informacje o mnie, mojej kampanii, a nawet o moim życiu prywatnym – paradoksalnie mi służą, bo dają mi jeszcze więcej siły do walki!
Czasem przegranej walki… Poniosła pani porażkę w marcowych prawyborach. Jak pani mówi owa „machina polityczna” spowodowała, że nie znalazła się pani na liście wyborczej. Po co pani dalej pcha się do polityki?
– Widzę, że chce mnie pani sprowokować (śmiech). Owszem, kandydowałam na stanowisko radnej miasta Chicago, bo uważałam że jest najwyższy czas by podjąć walkę z problemami, z którymi spotykamy się mieszkając w Chicago. Uważam również, że ogromnym problemem w Chicago są tzw. zawodowi politycy trzymający się kurczowo władzy przez 20, 30, a niektórzy z nich nawet ponad 40 lat…
A dlaczego pani przegrała?
– Każde wybory związane są z pewną procedurą. By nazwisko kandydata było na liście, należy zebrać odpowiednią liczbę podpisów pod petycją i złożyć ją w Komitecie Wyborczym. Według prawa każdy obywatel może taką petycję zakwestionować i zażądać np. weryfikacji podpisu, czy miejsca zamieszkania. Obiekcje w sprawie mojej petycji miał bezrobotny z Bridgeview, który, nie pojawił się na żadnym z przesłuchań. Weryfikowano wszystkie podpisy na petycji porównując je do podpisów na karcie rejestracyjnej. Odrzucono ich prawie połowę. Aby je odzyskać, zwróciłam się do większości osób, które podpisały moją petycje, by poprzez notarialnie potwierdzone oświadczenie, potwierdziły ich autentyczność. Bez problemu zebrałam więcej poświadczeń niż wymagano. Ale postanowiono ich nie uznać. Następnie znowu porównywano podpisy na petycji, karcie wyborczej i oświadczeniu notarialnym. W końcowym efekcie zabrakło mi 14 podpisów…
Musi pani walczyć o głosy wyborców, ale też o to, by móc w ogóle startować. Czy to wszystko nie jest za bardzo męczące?
– Oczywiście, że jest. Ale nigdy nie zakładałam, że polityka będzie łatwa. Mimo to, staram się trzymać wyznaczonego celu i konsekwentnie go realizować. Niepowodzenia, tylko jeszcze bardziej mnie mobilizują i utwierdzają w przekonaniu, że moja decyzja jest słuszna i muszę kontynuować to, co rozpoczęłam. Mam nadzieję, że budzimy się z politycznego letargu i to jest świetne.
A co na to pani rodzina? Mąż nie mówi: daj sobie spokój z polityką?
– Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że zawsze byłam twarda i niezależna. Nauczyły mnie tego lata prowadzenia własnego biznesu. Z drugiej strony, we wszystkich moich przedsięwzięciach liczę się ze zdaniem męża. Dla mnie bardzo ważne jest jego pełne zrozumienie i poparcie, bo wiem, że bez niego nie dałabym rady.
Jak pani zachęci polskich wyborców, by na panią głosowali?
– Polonia stanowi jedną z największych i najprężniejszych grup etnicznych w Chicago. Wiele osiągnęliśmy w życiu społecznym i kulturalnym miasta, ale nigdy nie udało nam się zaistnieć na większą skalę w jego władzach i strukturach administracyjnych. Przez wiele lat, w opinii Polonii, nie dorośliśmy do życia politycznego, a polonijny kandydat nie jest w stanie sie przebić. Jednak w ciągu ostatnich kilku lat Polonia zaczęła się budzić do życia politycznego i w ostatnich wyborach mieliśmy kilku znaczących polonijnych kandydatów. Pomimo tego w dalszym ciągu większość polskich wyborców uważa, że nie warto angażować się w politykę. Ale czym prędzej zdamy sobie sprawę z tego, że wszystko w naszym życiu związane jest z polityką, tym prędzej uwierzymy, że jeśli chcemy zmiany na lepsze, musimy wziąć sprawy w swoje ręcę. Tylko wtedy możemy rozwiązać problemy związane z deficytem w budżecie miasta, stanu, bezrobociem, edukacją naszych dzieci oraz zapewnieniem bezpieczeństwa dla naszych rodzin.
Nosi pani nazwisko Góral i faktycznie jest pani góralką „spod samiuśkich Tater”. Czy zależy pani na głosach górali, których dużo mieszka w Chicago i okolicach?
– Jestem bardzo dumna ze swojego góralskiego pochodzenia. A nazwisko mojego męża, które noszę od ponad 30 lat, czyni ze mnie wręcz podwójną góralkę (śmiech). Od lat jestem członkiem Związku Podhalan Północnej Ameryki, biorę udział w góralskich imprezach, jak również popieram i sponsoruję inicjatywy i wydarzenia związane z Podhalem.