16 marca 2014 r. w szpitalu Ninewells pochodząca z Indii 43-letnia lekarka zobligowana była przyjąć poród od 30-letniej kobiety. Przeprowadzone badania wskazały, że niemowlę było ułożone w macicy głową do góry, czyli dokładnie odwrotnie niż powinno (głową do dołu). Sytuację pogarszał dodatkowo fakt, że rozwarcie u pacjentki było bardzo małe (zaledwie 2-3 cm zamiast wymaganych 10 cm). W takich sytuacjach rekomenduje się zwykle wykonanie porodu przy pomocy cesarskiego cięcia. Lekarka była jednak innego zdania i namówiła kobietę na poród naturalny.
W rozmowie z "Daily Mail" lekarka opisała tragiczne wydarzenia z sali porodowej. Wyciągała ona dziecko, trzymając jego stopy. - Tułów dziecka wyszedł dosyć łatwo. Następnie wyszły ramiona. Kiedy przeszłam do przyjęcia głowy, poczułam, że dziecko przestało się ruszać, a szyjka macicy się zamyka. Głowa została zablokowana w szyjce macicy - wspominała. Nie mogąc wyciągnąć dziecka, lekarka szarpnęła wówczas mocniej za nożki, co doprowadziło do tragedii. Główka maluszka została w środku, a reszta ciała znalazła się w rękach lekarki. Dopiero wtedy dwóch innych lekarzy przeprowadziło zabieg cesarskiego cięcia, wyciągając główkę dziecka z ciała matki.
Lekarka nie poczuwała się do winy. Jak mówiła przed sądem: - Próbowałam doprowadzić do urodzenia sie żywego dziecka, naprawdę się starałam. Być może za bardzo. Nie miałam zamiaru skrzywdzić matki ani dziecka. Choć tamtejszy trybunał dał wiarę jej słowom, uznał ją za winną. Jak argumentowano, decyzje Laxman doprowadziły do dekapitacji dziecka, stąd należy uznać ją za winną błędu, ponieważ poród waginalny przy takim ułożeniu dziecka stwarzał większe zagrożenie niż cesarskie cięcie. Podaczas kolejnych posiedzeń ma zapaść decyzja, czy kobieta straci prawo do wykonywania zawodu.