Po południu rosyjskie ministerstwo obrony potwierdziło jednak zajęcie Sanaki - miasta leżącego 40 km od granicy z Abchazją. Wczesnym wieczorem w ręce Rosjan dostało się Gori. Rosjanie utrzymują, że wkroczyli do Gruzji, by "zapobiec przegrupowaniu sił gruzińskich w celu przeprowadzenia nowych ataków na Osetię Południową". Od wczoraj Gruzini walczą nie na trzech, ale na czterech frontach: powietrznym, morskim i aż dwóch lądowych. Przebywający w atakowanym z powietrza Gori prezydent Micheil Saakaszwili (41 l.) omal nie zginął w wyniku nalotu. Życie uratowali mu ochroniarze.
Chociaż Gruzini są waleczni, nikt nie ma wątpliwości, kto wygra tę wojnę. Z 20-tysięczną armią Gruzini nie mają szans z Rosją, która ma pod bronią prawie milion ludzi. Rosjanie chcą obalić gruziński rząd i zastąpić go prorosyjskimi władzami. W związku z tym będą w najbliższych dniach kontynuować ataki na lotniska, stacje radarowe, instalacje naftowe i porty. Wczoraj ok. godz. 23 agencje informacyjne podały, że wojska rosyjskie zajęły port Poti. Przed rosyjskimi maszynami szturmowymi bombardującymi Gori, Tbilisi i inne miasta Gruzini bronią się rakietami przeciwlotniczymi. Tylko część z nich to nowoczesne pociski kupione przez gruzińską armię w ostatnich latach w Izraelu i na Ukrainie. Zastępca szefa rosyjskiego sztabu generalnego, generał Anatolij Nogowicyn, potwierdził wczoraj, że do tej pory poległo 18 żołnierzy, 14 uznano za zaginionych, zaś 52 zostało rannych.