Chorągiew Harcerek USA co dwa lata organizuje kurs drużynowych, na który zjeżdżają się funkcyjne jednostek z każdego hufca, a mamy ich cztery: "Podhale" - Wschodnie Wybrzeże, czyli New York, Connecticut, New Jersey, Pensylwania; "Ziemia Rodzinna" - Detroit; "Tatry" - Chicago; oraz "Mazowsze" - Kalifornia, Arizona i Kolorado. Kursy te prowadzone są przez instruktorki z różnych terenów, za każdym razem w innej części Ameryki Północnej. W tym roku, od 4 do 17 sierpnia, komenda harcerek znalazła piękny teren w Medicine Mountain Camp, Custer, South Dakota, na obozie skautów amerykańskich, kilka kilometrów od pomnika Dzikiego Jeźdźca (Crazy Horse) i góry prezydentów (Mount Rushmore). Przed rozpoczęciem zajęć z metody harcerskiej kursantki brały udział w 3- dniowej wycieczce po Dakocie. Zwiedziły Jaskinię Wiatrów, miasteczko Custer, nocowały w misji indiańskiej w Kyle, zobaczyły miejsce masakry Indian w "Wounded Knee", na zaproszenie ojców jezuitów odwiedziły szkołę Indian Red Cloud, zaliczyły autokarową oraz pieszą wycieczkę w pustynnych, ale mieniących się kolorami wzgórzach Złych Ziem - Badlands, oraz uczestniczyły w wielkim corocznym POW WOW plemion Lakotów w rezerwacie Pine Ridge. Droga do tych ciekawych miejsc biegła wśród zachwycających ogromem i pięknem stepów. Podziwiałyśmy falujące trawy i pieski stepowe - prairie dogs, wystawiające główki i stojące na baczność, jak gdyby witały przejeżdżający autobus, oraz, och, och, och... stado bizonów, które prawie zagrodziło nam drogę. Bizony groźnie spoglądały ze zbocza szosy, leniwie żując trawę, opiekuńczo zerkając na swoje cielaki, no, żywy obraz Dzikiego Zachodu. Podgórki upstrzone były ich sylwetkami, dziewczęta zachwycone, bo chyba dotarło do nich nareszcie, że daleko są od domu i swojskich krajobrazów. Widziałyśmy też szakale, przemykające się wzdłuż drogi dzikie indyki, antylopy i sarenki uciekające w krzaki. Ze stromych skał spoglądały dumnie kozice oraz owce z zakręconymi rogami, kojoty i lisy wałęsały się po stepie, a w powietrzu żeglowały orły i sępy.
Sam obóz graniczył ze stanowym parkiem Custer, w samym środku Czarnych Gór - Black Hills, i zachwycał smukłymi sosnami, wysokimi świerkami i przebłyskującymi w gąszczach brzozami otaczającymi piękne kwieciste łąki i hale, bystre strumienie i groźne skały. Codziennie witały nas niezwykłe widoki jak gdyby wyjęte z filmu, gdzie kamera po kolei liże zbocza, przedstawiając coraz to nowy obraz przepięknej natury. Pogoda też była niezwykła. Ranki piękne i słoneczne, a każdego popołudnia zbierały się groźne chmury, zaciemniając niebo granatem, fioletem i czernią, potem ulewa, często kończąca się gradem, i to jakim. Zamrożone kule wielkości jaj nieubłaganie sypały się z nieba straszne to było, a zarazem co za przeżycie. Dziewczęta wybiegały ze schroniska, zbierając kulki, robiąc sobie zdjęcia na tle białej od lodu trawy, a po burzy zachwycając się przepięknymi tęczami, czasem nawet dwiema naraz.
Po tygodniu wykładów o prowadzeniu jednostek wszystkich etapów harcowania, tzn. skrzatów, zuchów, harcerek i wędrowniczek, znów pora na wycieczkę. Tym razem kursantki odwiedziły pomnik Dzikiego Jeźdzca - Crazy'ego Horse'a. Imponuje wielkości i położeniem. Korczak-Ziółkowski na prośbę wodzów Indian rozpoczął to dzieło dziesiątki lat temu. Po jego śmierci żona Ruth i dzieci kontynuowały pracę, wykuwając w granicie największą na świecie statuę. Twarz przystojnego Indianina jest już całkowicie wyrzeźbiona. Teraz pracują nad łbem konia. Harcerki zobaczyły ciekawy film o Korczaku, muzeum i pracownię twórców sztuki ludowej, a najważniejsze, miały umówione spotkanie z córką Korczaka, Jadwigą Ziółkowską. Była to niezmiernie ciekawa i inspirująca rozmowa. Tego samego dnia zostałyśmy zaproszony na opuszczenie flag przy górze Prezydentów Mount Rushmore. Było już ciemno. Harcerki usiadły w wielkim audytorium. Najpierw odbyła się mała akademia, wyświetlono film o Mount Rushmore i opowiadano o rzeźbiarzu oraz o historii hymnu amerykańskiego. Wszystko to było bardzo uduchowione i każdy poczuł się natychmiast prawdziwym obywatelem Ameryki, najwspanialszego kraju na świecie. Po filmie zaproszeni zostali weterani i osoby obecnie służące w wojsku na scenę, gdzie stał wysoki maszt z flagą. Około 40 osób zeszło schodami na scenę i odbyła się przepiękna i niezapomniana ceremonia opuszczenia flagi - po prostu apel wieczorny. Oświetlono twarze prezydentów - ogólne "ach", - bo nagle z ciemności wyłoniły się rysy bohaterów narodowych i jakby zawisły na niebie.
Panowała powaga, jakiej się nie spotyka na takich masówkach. Kompletna cisza, wszyscy stanęli na baczność, flaga opuszczała się powoli do hymnu "Oh, Say Can You See". Amerykanie trzymali jak zwyczaj każe prawą rękę na sercu, na okrzyk komendantki "Baczność, sztandarowi cześć!" my stanęłyśmy wyprostowane jak struny i zapatrzone w oświetlony maszt. Weterani i żołnierze ściągnęli flagę i zwyczajem wojskowym pięknie ją złożyli w trójkąt. Potem duże brawa. Czegoś takiego wzruszającego dawno nie widziałyśmy i była to doskonała lekcja patriotyzmu dla naszych drużynowych.
W następnym tygodniu dziewczęta miały okazję same prowadzić zajęcia, uczyć się planowania roku harcerskiego, zaprzyjaźnić się z koleżankami z innych stanów, odpoczywać nad jeziorem i wspinać się na strome skały Mount Vista, skąd roztaczały się niezapomniane widoki na "Czarne Góry" South Dakoty. Trudno było pożegnać ten uroczy zakątek Stanów Zjednoczonych, ale nadeszła pora, by powrócić na swoje tereny harcowania i wprowadzić w czyn wszystko, czego się drużynowe nauczyły od swych mentorek. Już rozpoczął się rok pełen planów na następne wspaniałe przeżycia dla każdej harcerki i każdego skrzata i zucha w naszych ośrodkach. Nasz kurs miał nazwę "Wiatry" i miał swoje hasło: "Być wolnym jak wiatr, nieść bogactwo swego życia i czynić z niego dar", oraz okrzyk: Wiatry - w lot, Wiatry - do czynu, Wiatry - do dzieła". A więc pora zabrać się do dzieła.