W holenderskim laboratorium wojskowym są już niemal wszystkie ciała ofiar katastrofy malezyjskiego samolotu zestrzelonego nad Ukrainą. Po upadku z wysokości 10 kilometrów i pożarze wiele z nich jest w bardzom złym stanie i rodziny nie mogą dokonywać identyfikacji swoich bliskich w bezpośredni sposób.
Konieczne są więc badania DNA. Jak w takich przypadkach one wyglądają?
Choć ludzkie kody DNA są u wszystkich ludzi niemal identyczne (99,9 proc.), to ten ułamek procenta jest zawsze unikalny. Dlatego rodziny każdego z pasażerów muszą dostarczyć do laboratorium, w którym są ciała, próbki zawierające z całą pewnością kod genetyczny identyfikowanej osoby.
Jakie mogą to być próbki?
Może to być szczotka do włosów, sam włos, szczoteczka do zębów, a nawet pościel czy ręcznik zmarłego. W ostateczności pobiera się wymaz z jamy ustnej od członka rodziny.
Próbki te należy następnie porównywać z tymi pobranymi ze zwłok. Pobiera się w takim przypadku na przykład fragment kości udowej, jednak najlepszy do procesu identyfikacji jest fragment tkanki z wnętrza korpusu ciała.
Próbki następnie poddaje się wiele razy podgrzewaniu i ochładzaniu, czyli stosuje tak zwaną metodę reakcji łańcuchowej polimerazy. To pozwala wyodrębnić część DNA, która nas różni i dokonać porównania.
Badania takie są tym łatwiejsze i szybsze, im próbka jest lepszej jakości. Czas oczekiwania na wyniki to około 2-3 tygodnie, ale proces identyfikacji wszystkich ofiar katastrofy Boeinga może potrwać w najgorszym wypadku nawet miesiącami.