Płonne nadzieje tych, którzy wciąż wierzą, że szef amerykańskiego FBI pokaja się za obrażenie Polaków swoją - delikatnie mówiąc - niefortunną wypowiedzią. Przypomnijmy fakty. Podczas wizyty w Muzeum Holokaustu, James Comey powiedział, że oczekuje od wszystkich analityków i agentów FBI, aby odwiedzili to miejsce. - Chcę, by ujrzeli, do czego zdolna jest ludzkość. By zobaczyli, że ci chorzy i źli ludzie, którzy nadzorowali rozgrywającą się rzeź, znaleźli popleczników wśród ludzi, którzy kochali swoje rodziny, pomagali sąsiadom, chodzili do kościoła i dawali jałmużnę. Ci dobrzy ludzie pomagali mordować miliony. Mordercy i współwinowajcy z Niemiec, Polski i Węgier, jak również innych krajów, uważali, że nie robią nic złego. Utwierdzali się w przekonaniu, że postępują słusznie - tymi słowami Comey włożył kij w mrowisko. - To potwarz dla Polaków - komentował Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta RP. - Te słowa są nieakceptowalne - grzmiała Ewa Kopacz. - Oczekujemy od Comeya przeprosin czytelnych dla całego świata - wtórował Andrzej Duda. Oburzyli się wszyscy. Niezależnie od reprezentowanej partii i poglądów.
Od momentu bulwersującej wypowiedzi magiczne słowo jednak nie padło. Mimo że Paul Bresson ze służb prasowych FBI zapewniał, że dyrektor biura "w ten czy inny sposób" powinien jeszcze w poniedziałek "odnieść się do sprawy", komentarza w sprawie ani widu ani słychu. Co więcej, Ambasada Polska wciąż nie otrzymała odpowiedzi na list z protestem, jaki ambasador RP Ryszard Schenpf wystosował do Comeya - podaje tvn24.pl. Zwłoka czasowa każe przypuszczać, że z ust niedouczonego dyrektora jednej z największych agencji rządowych świata nie padnie nawet proste "sorry".