Ashleigh Chapman została mamą w wieku 17 lat. Gdy w kwietniu ubiegłego roku, po 28 godzinach porodu, jej synek Heath przyszedł na świat, razem z mężem, Jessiem (20 l.), oszaleli ze szczęścia. Jak mówi w rozmowie z "The Sun", bycie mamą i tatą było najlepszym, co im się przydarzyło w życiu. Heath był niezwykle pogodnym i ciekawym świata dzieckiem. 10 dni przed jego pierwszymi urodzinami zdarzyła się tragedia. "Mieliśmy kuchnię otwartą na salon, Heath jadł śniadanie, ja przygotowywałam lunch" - mówi kobieta. "Nagle usłyszałam, że kaszle. Po chwili rozległ się kolejny, tym razem zduszony dźwięk. Zobaczyłam, że Heath leży w kącie, twarzą do dołu, i się nie rusza" - opisuje. Chłopiec nie oddychał. Jego mama myślała, że coś połknął, próbowała wyjąć mu to z buzi, ale niczego tam nie było. W czasie gdy krewna Ashleigh wzywała karetkę, ona udzielała chłopcu pierwszej pomocy. Na próżno - mały zmarł w szpitalu.
NIE PRZEGAP! Mówił o sobie, że jest "rozsiewaczem zarazy". Antyszczepionkowiec zmarł na Covid-19
Zdruzgotani rodzice nie mogli uwierzyć w ten koszmar, lekarze z kolei nie potrafili odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ich niemal roczny syn nie żyje. Jak mówi Ashleigh, dopiero telefon z biura koronera wyjaśnił, co się stało. "Usłyszałam, że na samym końcu tchawicy Heatha znaleziono balon. Dlatego nikt nie mógł tego zobaczyć, ani poczuć. Tylko operacja mogłaby uratować mojego synka." Załamana mama podzieliła się swoją historią na Facebooku. "Nam już nic nie przywróci Heatha. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to starać się, aby żadna inna mama nie straciła dziecka z powodu balonu" - mówi.
CZYTAJ TAKŻE: Sarah Jessica Parker załamana po oskarżeniach o gwałt wobec "Mr Biga". Czuje się winna?