Swoją muzyką niosą radość, ale momentami są też i refleksyjni. Stare Dobre Małżeństwo na scenie daje z siebie wszystko, bo dla nich zawsze największym skarbem była i jest publiczność. Już od 18 października Polonia będzie mogła sama przekonać się o tym, jaką energią emanuje grupa. Z Beatą Kaczmarczyk, admiratorką zespołu Stare Dobre Małżeństwo, tuż przed amerykańską trasą - rozmawia Maja Ryncarz .
Maja Ryncarz: - Kim jesteś?
Beata Kaczmarczyk: - Jestem zwyczajną kobietą, mieszkającą na prowincji Wielkiego Świata, która szuka pozytywnych emocji, dobrych ludzi i ciepłych chwil. Kobietą, która świadoma jest tego, że "wędrówką życie ludzkie jest człowieka". Podróżuję więc. Poznaję, błądzę, dziwię się, szukam. Z małych chwil tkam życie pełne marzeń...
- O czym zatem marzysz w tej chwili?
- Oj, długa to lista... Chciałabym na przykład, aby poeci mieli wpływ na politykę tego świata...
- Dlaczego akurat poeci?
- Dobitnie i prosto wyjaśniają to słowa ks. Jana Twardowskiego: "Wiersze ocalają to, co podeptane. W dobie komputerów i techniki objawiają się jako coś ludzkiego, serdecznego, co nie jest zatrute nienawiścią, złością, sporami. Wnoszą ład i harmonię. Odkażają rzeczywistość".
W repertuarze zespołu Stare Dobre Małżeństwo jest utwór, w którym pada zdanie: "Kogo nie boli, ten nie pisze wierszy, bo i po co". Skoro więc boli, "cierpiący" szuka SKUTECZNEJ tabletki...Ot, i cała moja filozofia...
- Ponieważ wspomniałaś już o zespole Stare Dobre Małżeństwo, to po tym filozoficznym wstępie przejdę do głównego tematu naszej dzisiejszej rozmowy. Jak zareagowałaś na wiadomość, że właśnie w październiku formacja ta koncertować będzie w USA?
- Jestem miłośniczką absolutną tego zespołu. Niemal od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że "z nim będę szczęśliwa, dużo szczęśliwsza będę z nim". Planowany koncert jest więc dla mnie najjaśniejszym kulturowo punktem miesiąca, a nawet całego roku. Jestem przekonana, że poezja wysokiej próby, inkrustowana ciepłym głosem Krzysztofa Myszkowskiego (lider, ojciec zespołu -przyp. red.) i subtelną muzyką, pozytywnie obezwładni publiczność, znieczuli na popelinę, pobudzi do refleksji, i wyczuli na piękno polskiego słowa.
Usiądziemy... jakby przy nocnym letnim ognisku, gdzieś na bieszczadzkim bezludziu, gdzie rozjaśniają się myśli i rozwiązują języki. Porozmawiamy tak po ludzku. Do woli. Bez pośpiechu. Ku pokrzepieniu. Ku dobru O rodzinie, przyjaźni, poezji, o Bieszczadach, o przyrodzie, o tych, co odeszli, i o sprawach uczuć damsko-męskich też. Tak z humorem, sympatią, czasem lekko, czasem mądrze, ale i niezobowiązująco.
Stare Dobre Małżeństwo zabierze nas także w rejs do miejsc, których współczesny człowiek się boi. A czego się boimy? Niemal wszystkiego... Przede wszystkich samych siebie, bo chociaż cybertechnika na wyciągnięcie ręki, to czujemy się coraz bardziej samotni (sami ze sobą) i oczekujemy na nowo samozdefiniowania. Muzycy z SDM zaoferują nam więc ucztę dla ducha, z której wynikać będzie pozytywne przesłanie: że "Nie jest za późno", że "Warto czasowi dać czas", i że "Dla wszystkich starczy miejsca". Usłyszymy bluesa, folk, i momentami także pop. Warto więc będzie tam być!
- Skąd o tym wiesz? Czyżbyś miała "zakulisowe" kontakty z członkami zespołu (śmiech)?
- Wszystkie ich koncerty są do siebie podobne. I każdy jest wyjątkowy. Chłopcy mają po prostu swój własny, stały, niepowtarzalny styl.
- Jak wspomniałaś, zespół ten śpiewa, że "Dla wszystkich starczy miejsca". Jak myślisz, dlaczego więc dla niego nie ma miejsca w programach radiowych i telewizyjnych, tak publicznych jak i komercyjnych?
- Powiem szczerze, że kompletnie nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje i ubolewam nad tym. Będąc w tym roku na wakacjach w Polsce, podczas podróży samochodem słuchałam w ulubionej kiedyś Trójce piosenek śpiewanych wyłącznie w języku angielskim (!). Słuchałam historii o zespołach, które nie są nam bliskie. Jak widać, szefowie naszych rodzimych mediów nie chcą polskich piosenek, a szczególnie piosenek literackich. Stawiają na cudzość. To dość dziwne w dobie demokracji i wolności...
Ale... dzięki temu absolutnie negatywnemu zjawisku wychodzi na jaw cała prawda o zespole Stare Dobre Małżeństwo. To fenomen nad fenomenami. Bo choć nie promuje go żaden koncern medialny, raczej rzadko słychać go w radiu i widać w telewizji - istnieje od 1984 roku (!), bilety na koncerty znikają z kas, zanim pojawią się plakaty informujące "kiedy i gdzie". Zespół idzie własną drogą, wydaje płyty (Całe szczęście, że ziemia nosi jeszcze ludzi, którzy w ogóle kupują muzyczne krążki!), i koncertuje właściwie non stop. Krzysztof Myszkowski i jego bracia w muzyce i poezji grają więc na nosie obowiązującym modom i komercjom, "jazdom obowiązkowym" czy "playlistom".
- W tym, co mówisz, jest dużo racji, ale sytuacja się zmienia, kiedy planowana jest trasa koncertowa dla Polonii w USA, gdzie, z różnych powodów, nie wszyscy zespół znają. Pojawia się wówczas problem. Nie można na przykład odwołać się wtedy do telewizyjnych czy radiowych przekazów z kraju, do których Polacy w USA mają dostęp.
- Ale mamy przecież Internet! I polonijne media! Tylko tyle i aż tyle.
Poza tym dlatego właśnie zgodziłam się na ten wywiad (śmiech). Jeżeli choć jedno moje zdanie w nim zawarte będzie dla kogoś inspiracją lub wskazówką, będę bardzo szczęśliwa i uznam, że było warto się z tobą spotkać (śmiech).
- Wyjaśnij więc, proszę, skąd wzięła się nazwa tego zespołu. Szyld, pod jakim figurują ci sympatyczni, utalentowani i wrażliwi mężczyźni, też niezorientowanych może wprowadzić w błąd...
- Zespół wyrósł z kręgów studenckich. Zaczynał jako duet gitar i męskich głosów Krzysztofa Myszkowskiego i Andrzeja Sidorowicza. Panowie grali ze sobą w szkole średniej, a później na studiach. Pierwszemu kibicowali studenci z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, drugiemu zaś - Politechniki. Na jednym z akademickich występów zapowiadający chłopaków spiker pierwszy raz określił ich jako Stare Dobre Małżeństwo. Powiedział tak, gdyż uważał, że oni znają się i grają ze sobą tak długo, że można przypisać im taką etykietę. Etykieta na początku była wspominaną anegdotą, lecz później przerodziła się w nazwę zespołu, która, jak wiemy, przetrwała do dzisiaj.
- Nazwa przetrwała, ale przez lata częściowo zmieniał się skład zespołu...
- Masz rację. Sztormów i burz na morzu zdarzeń i w tej formacji nie brakowało... Ale zawsze tworzą go doskonali muzycy. Dobrzy w każdym zagranym i zaśpiewanym dźwięku. Stawiają przy tym na takie opracowanie muzyczne, by prezentowane wiersze nie stracił siły przekazu, bo jak zgodnie twierdzą: "Pocisk myśli tkwiący w nim jest najważniejszy." Czy to słowa Edwarda Stachury, Adama Ziemianina, Jana Rybowicza, czy też metafory Bogdana Loebla (poeta związany niegdyś z Tadeuszem Nalepą i grupą Breakout - przyp. red.) - dbają, by muzyka była tylko ich służebnicą i tłem.
- Kiedy tak wymieniałaś poetów, do których słów Krzysztof napisał muzykę, zastanawiałam się, jak w jednym człowieku mogło dojść do zespolenia miłości do tak od siebie różnych klimatów poezji... Z jednej strony ciepły brat łata opiewający sielskie życie, snujący gawędy o kaczeńcach - Adam Ziemianin, z drugiej - mroczny, ale do krwi i bólu szczery Jan Rybowicz
- Odpowiedź jest prosta. Krzysztof Myszkowski dzieli swoje życie i życie zespołu na dziesięciolecia. Najpierw był krnąbrnym i niepokornym dwudziestolatkiem, następnie spokojnym trzydziestolatkiem, natomiast jako czterdziestolatek i początkujący pięćdziesięciolatek znowu zobaczył świat pełen nieprawidłowości i ułomności. I nie potrafi słodko mówić, że jest cudownie, kiedy nie jest. Dlatego na tym etapie życia potrzebny jest mu na przykład Rybowicz. Absolutnie nie umiałby skomentować współczesności Ziemianinem, który jest taki zgodny i okrągły: "Jest cudownie! Ach żółte kaczeńce".
- Czy bywa, że podczas koncertów wspomniani poeci, tak dla kontrastu, "sąsiadują ze sobą"?
- Zespół tradycyjnie dzieli swoje występy na dwa bloki. W pierwszym prezentuje nowe piosenki i obserwuje jak przyjmuje je widownia. Akcentuje wówczas przy okazji fakt, że Stare Dobre Małżeństwo się rozwija. W części drugiej muzycy pochylają się z nostalgią i uśmiechem nad swoimi najstarszymi songami, zapraszając publiczność do wspólnego śpiewu i zabawy.
- Jeśli chodzi o zabawę, to muszę się pochwalić, że kilka lat temu, podczas koncertu SDM w Poznaniu, gitarzysta Rysiek Żarowski poprosił mnie do tańca!
- I tańczyłaś?!
- Ależ oczywiście! A cała sala śpiewała piosenkę pod tytułem ...
- ..."Majka", czy tak?
- Czyżbyś też była wtedy w Poznaniu?!
- Niestety, nie. Ale sprawa jest prosta. Z tą "Majką" łączy się pewien muzyczny żart z początku artystycznej drogi SDM, o którym muzycy mówią z lekkim zażenowaniem. Gdzieś w latach 80. "zasłyszeli" ją gdzieś i tak zostało. Podczas koncertów często i gęsto grywali ten utwór, wywołując radość publiczności. Po pierwszych kilku taktach Rysiek Żarowski pytał, czy jest na sali jakaś Majka. Prawie zawsze była. Wtedy wstawał z krzesła, odkładał gitarę i tańczył z tą konkretną Majką na scenie. Ten proceder trwał dość długo. Z tego okresu zespół ma wspaniałą galerię zdjęć Ryszarda z "Majkami tancerkami". Minęło prawie 30 lat, a mimo to, gdy Krzysztof pyta podczas recitali: "Co jeszcze państwo chcieliby usłyszeć?", rozlegają się od razu okrzyki: "Majkę!!!". Oto głupawy żart sprawił, że piosenka pozbawiona głębszej treści i niemająca dosłownie niczego z ducha SDM zrobiła tak niesamowitą karierę.
- I tak oto po latach dowiedziałam się, że byłam jedną z wielu. Szkoda (śmiech). A tak poważnie to wyciągam ostatnie pytanie z rękawa: Zapraszasz, obiecujesz, zapewniasz. Masz w tym jakiś swój prywatny cel?
- Powiedziałam ci na początku naszej rozmowy, że jestem kobietą, która szuka w życiu pozytywnych emocji, dobrych ludzi i ciepłych chwil. Wiem, że znajdę to wszystko podczas spotkania ze Starym Dobrym Małżeństwem. Chciałabym więc, aby jak największe grono publiczności mogło doświadczyć tego samego. Tym bardziej że mam świadomość, iż istnieje w środowisku polonijnym kulturowy krąg ludzi, którzy poszukują ważnych i ważkich słów. Jest on jednak zbyt rozproszony... Wierzę więc, że koncert ten "nada sensu dniom jałowym", a my:
"Zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć, tęskność zawrotna przybliży nas.
Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwóch planet, cudnie spokrewnią się dusze nam.
Jest już za późno? Nie jest za późno!". Bilety jeszcze w sprzedaży!
- Dziękuję za rozmowę.
- Ja też dziękuję, i do zobaczenia na koncercie!
Stare Dobre Małżeństwo
Piątek, 18 października, godz. 8 PM
Polsko-Amerykańskie Centrum Kultury
1-3 Monroe Street, Passiac, NJ
Sobota, 19 października, godz. 8 PM
Polski Dom Narodowy
60 Charter Oak Avenue, Hartford, CT
Niedziela, 20 października, godz. 6 PM
Polski Dom Narodowy
261 Driggs Ave, Brooklyn, NY
Więcej informacji na temat trasy koncertowej Starego Dobrego Małżeństwa pod numerem telefonu (860) 826 - 5477