Nowy Jork działa jak magnes
Do Nowego Jorku przyjechałem z Rzeszowa w 1995 roku. Pierwsze, co utkwiło mi w głowie, to duże budynki, mosty i wielka liczba ludzi na Manhattanie. Niezależnie, czy to jest dzień czy noc, miasto tętni życiem. Bywałem w różnych zakątkach Stanów Zjednoczonych, ale nie chciałbym mieszkać nigdzie indziej niż w Nowym Jorku. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam z metropolii, zawsze wracam z uśmiechem na twarzy. Tylko w Wielkim Jabłku panuje niepowtarzalna atmosfera i czuje się życiową energię.
Najtrudniejszy był pierwszy rok mojego pobytu w Stanach
Do Stanów przyjechałem, gdy miałem prawie 21 lat. Wylądowałem na obcej ziemi. Nie znałem nikogo, nie mówiłem po angielsku. To był bardzo nieciekawy okres w moim życiu. Jednak dzięki uporowi i wytrwałości znalazłem pracę, nauczyłem się języka i uparcie dążyłem do celu. Pracowałem siedem dni w tygodniu. Ciężką pracą chciałem spełnić swoje marzenie, bo już od najmłodszych lat moim zamiłowaniem były dwa kółka. Na początku były to rowery, a później z biegiem lat zamarzyłem o motorze. Sam zresztą składałem motory. Z głębi serca jednak zawsze chciałem posiadać Harleya-Davidsona. Dzięki temu, że w 1995 roku nadarzyła się okazja i przyleciałem do Nowego Jorku, postanowiłem uparcie dążyć do swojego celu, aby spełnić swe najskrytsze marzenie.
Na początku zbierałem części...
Mojego wymarzonego Harleya-Davidsona kupowałem część po części i w pokoju, w którym spałem, powstawał mój pierwszy motocykl! W 1999 roku po raz pierwszy wyjechałem swoim cackiem na nowojorskie ulice. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Właśnie spełniło się moje marzenie! Mijały lata, a ja cały czas tęskniłem za krajem i bliskimi mi osobami. Poznawałem coraz więcej ludzi i trafiłem do klubu motocyklowego Unknown Biker's. Ludzie, których tam poznałem, wyciągnęli do mnie pomocną dłoń i próbowali zastąpić mi rodzinę, której tak bardzo mi brakowało. Śmiało mogę powiedzieć, że istnieją jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie...
Stworzyłem motocyklową rodzinę
W 2010 r. otworzyłem swój własny oddział tego klubu na Greenpoincie. Stworzyłem motocyklową rodzinę, która pomaga sobie wzajemnie. Niesiemy pomoc również tym, którzy jej potrzebują, a nie są z nami w żaden sposób związani. Kiedyś ja tej pomocy potrzebowałem, teraz chcę sam ofiarować pomocną dłoń innym... Niestety, w życiu nic nie spada z nieba samo. Większość z moich marzeń spełnia się tylko dlatego, że ciężko pracowałem, żeby osiągnąć zamierzony cel.
Po każdym marzeniu pojawią się następne...
Chciałbym mieć duży budynek na Greenpoincie, w którym znajdowałby się mój klub motocyklowy. Na górze mieszkania dla mnie i mojej rodziny i przyjaciół. Mieszkalibyśmy wszyscy jak jedna wielka szczęśliwa rodzina. Pracuję nad tym ciężko i wierzę, że każde marzenie, a w szczególności w Stanach się spełnia. Wolne chwile spędzam w klubie z moją dziewczyną i 11-miesięczną córeczką oraz z moimi przyjaciółmi. Jeździmy motocyklami, relaksujemy się magicznym klimatem, który panuje w klubie. Myślę, że moim sukcesem jest to, że udało mi się zjednoczyć tylu wspaniałych i wartościowych ludzi razem oraz że możemy robić to, co kochamy.