Porwani Polacy są cali i zdrowi. Jednemu z nich udało się zadzwonić do rodziny i powiadomić o tym. Wciąż jednak nic nie wiadomo o tym, by porywacze nawiązali kontakt z armatorem czy władzami.
- To naturalne, że piraci zwlekają z nawiązaniem kontaktu, najpierw muszą znaleźć kryjówkę, w której schowają się z uprowadzonymi przed pościgiem nigeryjskiej armii - mówi Krzysztof Liedel (46 l.), ekspert ds. terroryzmu międzynarodowego.
Potem nawiążą kontakt z armatorem lub władzami. - Z tego, co wiem, podjęto już decyzję o wynajęciu firmy zajmującej się takimi negocjacjami - dodaje ekspert. Jaka kwota wchodzi w grę? - Około pięciu milionów dolarów. Gdyby udało im się porwać statek z kompletem załogi, byłaby to większa kwota - dodaje ekspert.
Zobacz: Kim jest mężczyzna, który szedł z zaginioną Ewą Tylman? Zdjęcie z MONITORINGU
Ministerstwo Gospodarki Morskiej poinformowało, że ubezpieczyciel armatora przygotował już pieniądze. - Normą jest płacenie porywaczom, a przekazaniem okupu i kontaktem z bandytami zajmują się prywatne firmy, często Niemcy lub Francuzi - tłumaczy Liedel i dodaje, że nieliczne próby odbijania zakładników nie kończyły się dobrze. Skorzystanie z usług zewnętrznego podmiotu sprawia, że oficjalnie władze nie ulegają porywaczom. Bierze to na siebie firma, a pieniądze płaci ubezpieczyciel lub armator. Współczesne piractwo to w tamtym rejonie świata tak jak w Indonezji i Somalii, częste zjawisko. niejeden raz porywano marynarzy, także polskich.