42-letni Gregory L. zdał szokującą relację z pracy przy katastrofie na łamach dziennika "Bild". – Dojechaliśmy na quadach na wysokość 1500 metrów. Potem szliśmy pieszo. Oznaczaliśmy drogę dla kolejnych ratowników. Częścią mojej pracy jest także widok zmarłych, jestem do niego przyzwyczajony, ale to, co zobaczyłem tam w górze... Wszędzie unosi się mocny zapach lotniczego paliwa, po kilku godzinach zaczynamy odczuwać bóle i zawroty głowy, robi się niedobrze. Znaleźliśmy wiele ubrań – a gdy przyjrzeliśmy się bliżej, także części ciał. Były wymieszane z elementami samolotu, kurzem, kamieniami. W położonym wyżej terenie fragmenty ciał były większe, nie tak mocno uszkodzone jak te na dole. Trudno jednak wyobrazić sobie, że tu leży 150 zabitych ludzi. Martwi są czymś abstrakcyjnym, bo nie przypominają już ludzi. Nie byłem na to przygotowany – mówi z przejęciem ratownik.
Zobacz: Andreas Lubitz odwiedzał strony dla gejów i samobójców!
Samolot linii Germanwings wystartował z lotniska w Barcelonie o godz. 9.55 czasu polskiego. Miał dolecieć do Duesseldorfu w niespełna dwie godziny. Około godziny 10:31 znalazł się nad południowo-wschodnią Francją na pułapie ponad 11 km. Wtedy niespodziewanie rozpoczął gwałtowne zniżanie. Proces trwał około 8-9 minut. Po tym czasie Airbus A320 roztrzaskał się o jeden z masywów górskich w Alpach. Po analizie rozmów pilotów, zarejestrowanych przez czarne skrzynki, francuscy eksperci poinformowali, że do katastrofy doprowadził celowo drugi z oficerów - Andreas Lubitz. Pilot samobójca najprawdopodobniej ukrywał przed pracodawcą chorobę psychiczną.
– Wszędzie unosi się mocny zapach lotniczego paliwa, po kilku godzinach zaczynamy odczuwać bóle i zawroty głowy, robi się niedobrze.
– Znaleźliśmy wiele ubrań – a gdy przyjrzeliśmy się bliżej, także części ciał. Były wymieszane z elementami samolotu, kurzem, kamieniami. W położonym wyżej terenie fragmenty ciał były większe, nie tak mocno uszkodzone jak te na dole. Trudno jednak wyobrazić sobie, że tu leży 150 zabitych ludzi. Martwi są czymś abstrakcyjnym, bo nie przypominają już ludzi. Nie byłem na to przygotowany – kończy ratownik