Ich droga na to pogorzelisko była wyjątkowo długa. W miniony czwartek państwo Dyczyńscy wylecieli z Perth w Australii, by po kilkunastu godzinach znaleźć się w Amsterdamie. I dopiero stąd, ubrani w koszulki z podobizną córki z napisem "Fatima, kochamy cię", wyruszyli na Ukrainę - najpierw do Kijowa, a później na ogarnięte wojną, kontrolowane przez rebeliantów tereny obwodu donieckiego.
W tę niebezpieczną misję kazał im wyruszyć bezmiar cierpienia wywołanego katastrofą i rosnące z dnia na dzień przeświadczenie, że córka ocalała. Bo przecież jej telefon komórkowy wciąż odbiera sygnały! W sobotę zrozpaczeni małżonkowie położyli kwiaty na miejscu tragedii, potem przez wiele godzin przeszukiwali resztki boeinga i okoliczne pola pełne kwitnących słoneczników.
- Te słoneczniki są jak symbol życia - powiedział nam pan Jerzy. Przeszedł kilka kilometrów, szukając Fatimy. Na próżno. Ale nie traci wiary. - Trudno coś dostrzec w tej gęstwinie traw - mówi. W niedzielę pan Jerzy dowiedział się, że podobno odkryto nową część wraku samolotu z ciałami. I to kolejne źródło jego nadziei...
Tymczasem do Holandii przewieziono już 227 trumien i kontenery z fragmentami ciał. Władze Holandii są przekonane, że to jeszcze nie wszystkie ofiary katastrofy.
Jerzy Dyczyński mówi "Super Expressowi":
- Jak udało się państwu przedostać na miejsce katastrofy?
- To nie byłoby możliwe bez pomocy wielu ludzi, także rebeliantów. Przecież my nie mamy żadnej akredytacji.
- Ktoś pomaga wam na miejscu?
- Wszystko robimy na własną rękę, ale mamy taką ochronę na odległość ze strony ambasady Australii. Co jakiś czas pytają, czy czegoś nie potrzebujemy.
- Udało się odnaleźć jakieś rzeczy należące do córki?
- Nie, na razie niczego nie znaleźliśmy.
- Jak długo chcecie zostać na Ukrainie?
- Trudno powiedzieć, ale wygląda na to, że niedługo. Wierzę, że odnajdziemy córkę.
Czytaj więcej: Katastrofa malezyjskiego samolotu. Zidentyfikowano pierwszą ofiarę zestrzelonego Boeinga 777!
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail