Mnożą się zagadkowe śmierci w szeregach rosyjskich władz. Odpowiedzialny za mobilizację wisiał przy własnym domu. "On nie mógł się zabić sam"
Zagadkowe śmierci rosyjskich oligarchów czy osób powiązanych z Gazpromem mnożą się od wybuchu wojny na Ukrainie. Miliarder Aleksander Subotin powiązany z Łukoil zmarł po tym, jak szaman dał mu jad żaby w celu wyleczenia kaca, dyrektor ośrodka wypoczynkowego Gazpromu, gdzie często bawił Putin, spadł ze skały podczas spaceru po górach. Władysław Awajew, były wiceprezes Gazprombanku, zginął razem z żoną i 13-letnią córką w swoim apartamencie. Oficjalnie było to rozszerzone samobójstwo, a Awajew trzymał w ręku broń palną. To wszystko jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Teraz kolejna wysoko postawiona osoba w Rosji ginie dziwną śmiercią. Podpułkownik Roman Malyk (+49 l.), który kierował "częściową mobilizacją" na wschodzie Rosji, w Kraju Nadmorskim w rejonie Władywostoku, nie żyje. Roman Malyk został znaleziony niedaleko ogrodzenia swojej własnej posesji. Był powieszony. W sprawie śmierci wojskowego wszczęto śledztwo, rozważając zabójstwo lub samobójstwo. Rodzina zmarłego kategorycznie zaprzecza, by mógł on targnąć się na swoje życie, o czym pisze m.in. "The Sun".
Mobilizacja w Rosji zbiera swoje żniwa. Już 70 oficerów zaatakowanych koktajlami Mołotowa
Władimir Putin ogłosił mobilizację 21 września. Obiecywał, że obejmie tylko osoby z doświadczeniem wojskowym, w praktyce zaczęła się chaotyczna łapanka wśród wszystkich mężczyzn, co doprowadziło do wielkiej fali ucieczek z Rosji, a także licznych ataków na punkty mobilizacyjne i prowadzących je oficerów. Według "The Sun" aż 70 z nich zostało już zaatakowanych koktajlami Mołotowa. Tymczasem Władimir Putin ogłosił, że mobilizacja zakończy się za dwa tygodnie. Do armii miało trafić 300 tysięcy rekrutów. Niewyszkoleni, świeżo upieczeni żołnierze nie są w stanie stawić czoła posuwającej się do przodu armii ukraińskiej, która toczy właśnie walki w Donbasie, odbijając kolejne miejscowości z rąk rosyjskiego okupanta.